W połowie czerwca biskupi polscy w liście do Marka Biernackiego, szefa MSWiA, zaapelowali o rozwiązanie problemu przydrożnej prostytucji. „Nasz piękny, swojski krajobraz – pisali – został oszpecony obrazem prowokacyjnie zachowujących się prostytutek, które ostentacyjnie manifestują swą obecność (...) Tak dalej być nie może. Należy coś z tym niemoralnym zjawiskiem zrobić. Apelujemy do Pana Ministra o rozważenie możliwości wydania podległym Panu służbom stosownych rozporządzeń zmierzających do ukrócenia tego procederu poprzez readmisję kobiet obcych narodowości zajmujących się prostytucją na polskich drogach. Oczywiście, niezbędne będzie też odsyłanie stręczycieli, którzy taką formę nierządu organizują”.
Jedna piąta od niewiadomej
Minister zareagował błyskawicznie. Na drogi ruszyły brygady antyterrorystyczne. Telewizje pokazywały funkcjonariuszy w kominiarkach i z długą bronią, którzy eskortowali wystraszone kobiety do aresztów. Alfonsów w tych sprawozdaniach nie było widać. W sierpniu ogłoszono, że „liczba kobiet uprawiających przydrożną prostytucję zmniejszyła się o jedną piątą”. To znaczy o ile? I ilu deportowano sutenerów? – Nie wiadomo – mówi Zbigniew Pruchniak, naczelnik wydziału informatyki i ewidencji w departamencie ochrony granic, migracji i uchodźstwa MSWiA – nie mamy danych informujących o przyczynach deportacji. Policji z kolei zabrania robienia ewidencji podpisana przez Polskę w 1952 r. konwencja abolicjonistyczna. Prostytucja nie jest więc w Polsce karalna. Skąd zatem informacja MSWiA, że deportowano jedną piątą zagranicznych prostytutek? To wynika z szacunków. Nieoficjalne dane z 1998 r.