Kiedy projekt zmian w jugosłowiańskiej konstytucji został w połowie lipca oficjalnie ogłoszony, w Czarnogórze zawrzało. Zarówno politycy jak i zwykli obywatele tej malutkiej nadmorskiej republiki nie mieli wątpliwości – reżim Slobodana Miloszevicia rozpoczął kolejny, być może najważniejszy, etap podporządkowywania Czarnogóry Belgradowi.
Pierwszą zmianą w konstytucji jest wprowadzenie powszechnych wyborów prezydenckich (dotychczas prezydent był wybierany przez parlament), dzięki czemu Miloszević będzie mógł się ubiegać o kolejne kadencje. Drugą – być może poważniejszą w skutkach – jest zmiana trybu wyboru jugosłowiańskiego parlamentu. Posłowie do izby niższej wybierani będą na całym terytorium według zasady większościowej. Oznacza to, że nawet posłów czarnogórskich wybierać będą głównie Serbowie, a ta nadmorska republika straci możliwość samostanowienia. W izbie wyższej – Radzie Republiki – zasiadało dotychczas po 20 delegatów z Serbii i Czarnogóry; teraz takiej równowagi nie będzie.
Po ogłoszeniu projektu (a następnie jego przegłosowaniu) i pierwszych entuzjastycznych reakcjach na tę inicjatywę probelgradzkich posłów, komentatorzy nie mieli wątpliwości – uniknięcie kolejnej wojny będzie graniczyło z cudem. Inicjatywa Miloszevicia obudziła zarówno w Podgoricy jak i w Zagrzebiu nieodległe wspomnienia z czasu, gdy Bośnia i Hercegowina postanowiła opuścić federację. Na ulice Sarajewa najpierw wyjechały wówczas – w ramach demonstracji siły – milicyjne transportery, a następnie gdy Bośniacy nadal trwali przy swoim niepodległościowym postanowieniu – czołgi. W głównym wydaniu chorwackiego dziennika telewizyjnego komentarz do ostatnich wydarzeń był jednoznaczny – jugosłowiański parlament pozbawił Czarnogórę statusu republiki i uczynił z niej zwykły okręg (pokrainę).