Fizyka uczy, że ciepłe płyny wznoszą się, a zimne opadają. Na przykład woda w garnku. Gorąca wznosi się ku pokrywce, gdzie stygnie i zaczyna opadać na dno. Te ruchy (zwane konwekcyjnymi) można oglądać gotując grysik, którego drobne ziarnka podrywają się ku górze, by po chwili opaść. Jeśli zgodnie z radami dobrych kucharek będziemy gotować na małym ogniu, zobaczymy w tym wznoszeniu się i opadaniu pewną prawidłowość. Ziarnka zataczają w garnku zamknięte linie, pokazując w ten sposób komórki konwekcyjne, które wyznaczają obieg wody.
Powietrze też jest płynem (płyny to ciecze i gazy, bo tak jedne jak drugie mogą płynąć) i w atmosferze dzieje się z nim mniej więcej to samo, co z wodą w garnku. Podgrzewane wznosi się, zimne opada. Tam gdzie powietrze się wznosi, ubywa go, ciśnienie zatem maleje – i tak tworzy się niż. I na odwrót: tam gdzie powietrze opada, jest go więcej, a więc ciśnienie rośnie – powstaje wyż.
W ciągłym ruchu
Żeby powstał huragan, potrzebne są: niż, dużo ciepła i dużo wilgoci. Wilgoć i ciepło są paliwem huraganów, a niże ich zarodkami. Na brak niżów nie można się uskarżać. Atmosfera Ziemi jest w ciągłym ruchu, niże i wyże przesuwają się nad oceanami i kontynentami. Pod zwrotnikiem Raka wędrują ze wschodu na zachód, popychane wiejącymi tam pasatami. Ciśnienie powietrza pulsuje tam w niemal regularnym cztero–pięciodniowym rytmie.
W tropikach jest ciepło, nawet gorąco – zwłaszcza latem. Już od kwietnia dzień w dzień słońce podgrzewa ocean. Temperatura wód wzrasta, aż wreszcie – z reguły pod koniec sierpnia – ocean jest już tak rozgrzany, że może uruchomić huraganową maszynerię. Rozgrzane wody parują i nasycają wilgocią (parą wodną) powietrze ponad nimi, które też się nagrzewa i – w centrum niżu – wznosi ku górze, a wznosząc się – stygnie.