Zaczyna się tak samo. Widzisz człowieka mknącego na czymś dziwnie wyglądającym, co przy bliższym wejrzeniu okazuje się wspomnieniem z dzieciństwa. Tylko że tamta hulajnoga była duża, ciężka, niezgrabna, często samoróbka zmontowana ze skrzynki po jabłkach i kija od szczotki, no i jeździły na niej szczeniaki. Sprzęt ten był uwłaczający dorosłości już jedenastolatka. Teraz mignie przed tobą dobrze ubrany 40-latek, zaś jego maszyna to prawdziwy cud techniki. Błyszcząca deska z superlekkiego kosmicznego metalu, wściekle kolorowe przeciwwstrząsowe kółeczka, takież uchwyty kierownicy. Najpierw dostajesz niepohamowanego ataku śmiechu, a potem dochodzisz do wniosku, że w zakorkowanym do nieprzytomności mieście jest to prawdziwie genialny wynalazek.
Bo hulajnogę tę w piętnaście sekund możesz złożyć do rozmiarów teczki. Z rowerem nie wejdziesz do sklepu, kina czy biura. Z rolkami to samo. Trzeba by za każdym razem się przebierać. A hulajnoga, proszę bardzo, kilka chwil i twój środek transportu ląduje pod pachą albo w torbie. I nawet kompletna oferma posiądzie sztukę jazdy w trzy minuty. Frajda jest z tego nieprzytomna. Aż się człowiek pali, żeby zaofiarować rodzinie skok do sklepu po zapomniany chleb. No i jak się cieszysz, kiedy inni na twój widok się cieszą tak, jak ty się cieszyłeś na widok innych. Nawet jeśli ktoś ma za daleko do pracy lub szkoły – bo jednak po paru kilometrach nogi zaczynają pobolewać, to można uprawiać transport kombinowany. Pojechać samochodem do centrum, a dalej już załatwiać sprawy w kolejnych punktach na hulajnodze. Albo podjechać parę przystanków autobusem lub kolejką i przesiąść się na ulubioną zabawkę.
Hulajnoga zbliża pokolenia. Na Zachodzie jeżdżą dzieci od 3 do 80 roku życia.