Archiwum Polityki

Program obowiązkowy

Satyrycy, zwykle najtrafniej odczytujący społeczne nastroje, na jednym z rysunków ujęli wrażenia wyborców w ten sposób: w standardowym domu, wokół siedzących na sofie i uosabiających przeciętną amerykańską rodzinę Jonesów, krzątają się dwaj panowie o znajomych twarzach i imionach Al i George. Podsuwają im to gazetę, to sałatki, to znów zagadują i przyjaźnie obejmują. „Ciężko być niezdecydowanym wyborcą” – mówi ze skrajnie zmęczoną miną mister Jones do równie zniechęconej żony.

Elektroniczne media uczyniły z kampanii pozornie efektowne widowisko – telewizyjne migawki ze spotkań z wyborcami, kolorowe, kiczowate spektakle partyjnych konwencji, komentarze ekspertów roztrząsających bez końca każde potknięcie kandydatów, niemal codzienne sondaże opinii mierzące ich notowania, propagandowe ogłoszenia emitowane przez obie partie w TV, opowiadane co wieczór przez telewizyjnych komików dowcipy o pretendentach do Białego Domu, wreszcie trzytygodniowy serial debat telewizyjnych pokazujący obu polityków z bliska. Na brak atrakcji nie można więc było narzekać, tyle tylko że widownia – wyraźnie znudzona tym wyścigiem – nie dopisała.

Z wieców obu polityków ludzie wychodzili przed końcem, w czasie debat przełączali telewizory na mecze baseballa. Wypytywani przez reporterów odpowiadali, że żaden z dwóch kandydatów nie wydaje im się interesujący, obaj budzą wątpliwości, a głosowanie 7 listopada traktują jako wybór między większym a mniejszym złem. W ostatnich tygodniach kampanię śledzono już głównie dlatego, że szanse republikanina i demokraty do końca wydawały się równe – pozostawał więc suspens czysto sportowego wyścigu.

Polityczną apatię i brak zainteresowania Amerykanów tegoroczną kampanią uważa się często za zjawisko o tyle naturalne, że niewiele jakoby od wyników tych wyborów zależy. Czasy są wspaniałe – nie było przede wszystkim w historii tak długiego boomu ekonomicznego, którego fala „unosi wszystkie łodzie do góry”. Dzięki spadkowi przestępczości ulice miast są bezpieczniejsze niż dziesięć lat temu. Osłabły napięcia rasowe i inne konflikty, które nie tak dawno dzieliły mieszkańców USA.

Co więcej, nic już Ameryce nie zagraża z zewnątrz – po zakończeniu zimnej wojny tylko zamorskie interwencje wojskowe budzą przejściowe emocje, ale też wygasające, bo misje te kosztują amerykańską armię coraz mniej ofiar.

Polityka 46.2000 (2271) z dnia 11.11.2000; Świat; s. 40
Reklama