Gdyby nie telewizor, nie wiedziałbym, że ludzie strzelają, że ludzie giną. Z okna mam widok na baseny kąpielowe, jeden kryty, drugi otwarty; sąsiedzi opalają się, czytają gazety pod kolorowymi parasolami, pływają. Po drugiej stronie wysokościowca, w kawiarni, występował wczoraj wieczorem zespół jazzowy. Rano spotykają się tam na plotki miejscowe damy. Emeryci grają w brydża.
Złudny dobrobyt, złudny spokój. Jak w większości izraelskich domów, także do naszego mieszkania telewizja wprowadza zamęt i zmusza do myślenia. W ciągu trzech tygodni zginęło kilkunastu Izraelczyków i ponad stu Palestyńczyków. Jest ponad cztery tysiące rannych, wśród nich sporo palestyńskich dzieci, tych, które Jaser Arafat nazywa generałami kamiennego powstania. Co gorsza, wciąż jeszcze nie widać światła w końcu tunelu. Każda strona wyciąga oskarżycielski palec w stronę przeciwnika.
Polityka
45.2000
(2270) z dnia 04.11.2000;
Świat;
s. 33