Archiwum Polityki

Parada odkrywców

Jeszcze nie było w Polsce takiej wystawy. Pablo Picasso, Salvador Dali, Andy Warhol – to tylko trzech z dziesięciu wielkich twórców, których dzieła można oglądać na wystawie „Klasycy XX wieku” w stołecznej Zachęcie. Pomysł wystawy dostarczyła „Polityka” zamieszczając ranking najwybitniejszych twórców mijającego stulecia.

Zanim wyjaśnię, na czym polega niezwykłość sytuacji, kilka zdań niezbędnego wprowadzenia i przypomnienia. Jesienią 1999 r. przeprowadziłem wśród krytyków i historyków sztuki ankietę, w której prosiłem o wytypowanie najwybitniejszych twórców polskich i obcych\t kończącego się stulecia. Jej wyniki opublikowaliśmy na łamach „Polityki”. Kilka miesięcy później na pomysł zaprezentowania dorobku polskich twórców, wybranych w tej zabawie do pierwszej dziesiątki, wpadła szefowa Zachęty Anda Rottenberg. Wystawę zatytułowaną „Słońce i inne gwiazdy” otwarto 25 lutego. Ten pokaz miał sprowokować do dyskusji i tak też się stało; dawno już nie spierano się tak zażarcie o sztukę, jak właśnie przy tej okazji.

Usankcjonowanie przez szacowną Zachętę artystycznego rankingu było gestem prowokacyjnym. Natomiast pomysł zgłoszony przez Miladę Ślizińską, by zorganizować kolejną wystawę, tym razem dziesięciu najwybitniejszych twórców światowych, zdawał się być aktem szalonym i z góry skazanym na niepowodzenie. Przede wszystkim dlatego, że w rodzimych zbiorach publicznych właściwie nie ma w ogóle dzieł sztuki artystów ze „złotej dziesiątki”. Cóż się zresztą dziwić, skoro nie mamy w Polsce także ani jednego muzeum sztuki współczesnej z prawdziwego zdarzenia. Nie ma co ukrywać, przespaliśmy ten wiek, a szczególnie ostatnie 50 lat, zaś efekt jest po prostu kompromitujący.

Zaprezentowanie dorobku światowych klasyków wymagało więc kwestowania po zbiorach całego świata. I to kwestowania, jak na obyczaje panujące w światowym muzealnictwie, wysoce oryginalnego. Po pierwsze, z zamiarem wyszarpania dzieł sztuki, które zazwyczaj należą do tych najcenniejszych, będących ozdobą muzealnych sal, niechętnie w ogóle zdejmowanych ze ścian. Po drugie, z terminem wypożyczenia tak nierealnym, że aż rozbrajającym (w świecie tego typu sprawy załatwia się z dwuletnim, a nie dwumiesięcznym wyprzedzeniem).

Polityka 45.2000 (2270) z dnia 04.11.2000; Kultura; s. 49
Reklama