Przewodniczący SLD Leszek Miller zarzucił niedawno rządzącej prawicy, że ta usilnie promuje wielodzietność, a jest to zdaniem przewodniczącego SLD „siła napędowa ubóstwa, dziedziczonego upośledzenia przyszłych pokoleń”. Wypowiedź ta bardzo wzburzyła polityków AWS i inne kręgi prawicowe. Można zapewne długo dyskutować, czy wielodzietność jest przyczyną, czy skutkiem biedy, i czy koniecznie musi kojarzyć się z cywilizacyjnym zacofaniem. Wystąpienie Millera (może nieco zbyt radykalne) i późniejsze reakcje zwróciły jednak uwagę na częste wykorzystywanie pojęcia rodziny w politycznych celach.
Nie tak dawno jeden z wysokich urzędników państwowych, wywodzący się z AWS, nazwał patologicznym układ samotna matka–dziecko. Potem przepraszał, ale zapewne powiedział to, co myślał. Rządowy program jednorazowych zasiłków, kierowany do wszystkich wielodzietnych rodzin, a nie tylko tych gorzej sytuowanych, zdradza ideologiczne intencje; promuje się w ten sposób samą ideę wielodzietności jako zdrowy i słuszny model życia, spychając tym samym inne wzorce życiowe na gorsze pozycje. Doprowadziło to do kuriozalnej sytuacji – oto wielodzietni biznesmeni z Business Centre Club skrzyknęli się, aby swoje premie za wysoką rozrodczość oddać bardziej potrzebującym rodakom.
Krewni ponad wszystko
Rodzina w ujęciu prawicy (zwłaszcza tej narodowo-katolicko-konserwatywnej) zawsze pełniła specjalną rolę. Patriarchat, negowanie sensu pracy zawodowej kobiety, gwałtowny sprzeciw wobec jakiejkolwiek konkurencji dla władzy rodziców nad dzieckiem – to główne wyróżniki prawicowej optyki. Ten mistyczny, wszechogarniający wymiar rodziny udaje się narzucić wielu innym środowiskom. Lekarze, na przykład, obawiają się skorzystać z przepisów obowiązującego prawa i nadal bez zgody rodziny nie decydują się na pobranie od zmarłego organu do transplantacji, choć mają takie uprawnienia.