Z Litwą układa się nam całkiem dobrze, oczywiście. Białoruś... cóż, Łukaszenko. Za to z Ukrainą jest niemal wzorowo. Tak mniej więcej wygląda stereotypowy bilans polskiej polityki „bliskowschodniej”.
Na urlopie dziennikarz chce odpocząć, a nie nicować stereotypy. Ruszyłem w podróż na dawne kresy Najjaśniejszej. Wraz z członkami niedawno założonego w Krakowie Klubu Myśli Politycznej imienia Juliusza Mieroszewskiego chciałem na własne oczy zobaczyć miejsca i pejzaże zapamiętane z lektury: sienkiewiczowski Chocim, Okopy św. Trójcy Krasińskiego, Krzemieniec Słowackiego, „wysoką połoninę” Stanisława Vincenza.
Do torby wrzuciłem „Opowieści chasydów” Martina Bubera: przecież kresy to był także matecznik Żydów Europy Wschodniej. Żadnej polityki, zwłaszcza bieżącej – marzyłem – czysta kontemplacja „zielonej Ukrainy”.
Tu hrywny, tam ruble
Tak, piękny kraj, urzekająca przyroda. Wszystko aż prosi się o gospodarza: pola, drogi, miasta, wsie. Tu i ówdzie widać nowe budynki, głównie cerkwie, czasem stacje benzynowe podobne do naszych, czasem punkty gastronomiczne. W niektórych miastach jak Lwów, Tarnopol, Kamieniec Podolski część kamienic rozkwita w ciepłym świetle słońca pastelowymi kolorami świeżo położonych tynków, lśnią nowe dachy, rynny, wieczorem zapalają się nieliczne reklamowe neony.
Nie zmienia to dojmującego wrażenia straszliwego zapuszczenia i powszechnej biedy. W centrum przepięknego starego Kamieńca pasą się kozy i krowy, a dla kontrastu po zabytkowych kocich łbach suną luksusowe samochody z przyciemnionymi szybami. W gęstym mroku wypełniającym nocą Tarnopol wychodzi się raptem na uliczkę przypominającą któryś z zaułków Krakowa: trzy restauracje z ogródkami, muzyka z kolumn hi-fi, eleganccy kelnerzy roznoszący smakowite dania.