W czasie wojny, od marca 1940 r., do Leverkusen, gdzie po dziś dzień rozciąga się między dwoma fabrycznymi kominami wielka gwiazda zakładów Bayera, przybyło bez mała 5 tys. robotników przymusowych. Największą grupę stanowili Polacy – 65 proc. wśród mężczyzn i 34 proc. wśród kobiet. Pierwszy transport – 112 mężczyzn – przybył w czerwcu 1940 r. z Łodzi, pierwszy transport kobiet dotarł nad Ren, również z Łodzi, w maju 1941 r.
Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie opublikował obszerną pracę opartą na opowieściach byłych robotników i robotnic z Leverkusen (Valentina Maria Stefanski, „Zwangsarbeit in Leverkusen. Polnische Jugendliche im. I.G. Farbenwerk”, wyd. fibre, Osnabrück 2000). Podobne prace ukazały się m.in. o zakładach Daimlera czy Volkswagena. Dzięki archiwom Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie autorce udało się uzyskać 240 adresów byłych robotników przymusowych z Leverkusen, 90 odpowiedziało, z 43 przeprowadziła wywiady.
Nie są to opowieści o zbyt szerokich horyzontach. Ci byli robotnicy przymusowi mieli w czasie wojny 15–21 lat, byli dość izolowani, ich kontakty w zakładzie ograniczały się do niewielu osób, naznaczeni literą „P” niczym stygmatem nie mieli szans nawiązać ściślejszych kontaktów ze światem zewnętrznym, choć – nie będąc więźniami – w ograniczonym wymiarze poruszali się swobodnie po mieście. Z wywiadów wynika, że każdy żył dla siebie, „nie było większej wspólnoty osobowej, scalonej przez cierpienie i biedę”.
Hierarchia rasowa
Wśród robotników przymusowych obowiązywała starannie przez hitlerowców opracowana hierarchia rasowa. Najwyżej znajdowali się robotnicy z Europy Zachodniej i Północnej. Flamandowie i Duńczycy mieli umowy o pracę równe Niemcom, w tym prawo do urlopu.