Dlaczego repatriacja toczy się tak niemrawo? Również dlatego, że nie ma jasnego modelu polityki państwa wobec Polaków na Wschodzie. Toczą się dyskusje, czy powinno się ich stamtąd sprowadzać do kraju, czy raczej pozostawić tam, gdzie mieszkają. Jedni uważają, że moralnym obowiązkiem jest zrobić wszystko, aby ofiary geopolityki i prześladowań mogły wrócić na ojczyste łono. Poza tym skoro przyzwalamy na osiedlanie się coraz większej liczby cudzoziemców, to wcześniej wypada do kraju sprowadzić rodaków. Inni chcieliby pozostawić Polaków na Wschodzie jako strażników przeszłości wschodnich ziem I i II RP, które inaczej – jak uważają – ulegną szybkiej depolonizacji. Jeszcze inni w rodakach widzą elitę nowych postsowieckich społeczeństw, która mogłaby być pomostem w kontaktach Polski ze wschodnimi sąsiadami, a nawet z państwami postsowieckiej Azji.
Rząd dopiero w maju 1996 r. zdecydował się na rozpoczęcie repatriacji z Kazachstanu. Polskie rodziny miały być zapraszane przez gminy, które powinny im zapewnić mieszkania i podstawowe świadczenia oraz dopomóc w znalezieniu pracy. Skala przyjazdów została uzależniona od woli lokalnych społeczności i możliwości gminnych budżetów. Efekty były niewielkie. Do końca 1997 r. zaledwie 249 gmin (czyli co dziesiąta) zaprosiło 334 rodziny (ok. 1300 osób).
W 1997 r. przyjęto nową konstytucję (art. 52 gwarantuje osobom pochodzenia polskiego możliwość osiedlenia się w Polsce na stałe) i ustawę o cudzoziemcach regulującą wydawanie wiz repatriacyjnych. Przyjeżdżać mogły już rodziny zapraszane przez osoby fizyczne i prawne bądź dysponujące własnymi środkami na start w Polsce. Uregulowano także nabywanie obywatelstwa przez osoby z polskimi korzeniami, które przyjechały do Polski przed 1996 r., i status członków rodzin repatriantów, nie będących osobami o polskiej narodowości i o takim pochodzeniu.