Nie wiemy, czy Zbigniew B. jest – jak chce prokuratura – groźnym gangsterem. Nie wiemy, czy Zbigniew B. jest – jak sam o sobie mówi – czystym biznesmenem, ofiarą bezzasadnych podejrzeń organów ścigania. Ten problem rozstrzygnie poznański sąd, jeżeli uda mu się sprawę doprowadzić do końca. Jedno jest pewne: casus Orzecha dowodzi, że granica między światem uczciwości a krainą bezprawia rozmyła się.
Zbigniew B. – 46 lat, wykształcenie zasadnicze zawodowe, średniego wzrostu, blondyn zaczesany do tyłu, zadbana sylwetka, nie pali, co rano ćwiczy jogging. Mieszkaniec Poznania, właściciel atrakcyjnej pięciohektarowej posiadłości pod nazwą Rancho Żurawiniec i prawie stuhektarowego gospodarstwa rolnego koło Nowego Tomyśla. – To torfowisko – informuje B. – W przyszłości planuję wydobywanie torfu. Rozmowa toczy się w hallu warszawskiego hotelu Sobieski, trzy godziny przed meczem Polska–Walia. Zbigniew B. oderwał się właśnie od stolika, gdzie w towarzystwie znanych działaczy sportowych (m.in. byłego trenera reprezentacji piłkarskiej Janusza Wójcika) omawiał szanse polskiej drużyny. – Nie mam wiele czasu, bo za chwilę jedziemy na stadion – ostrzega. – Mecz będę oglądał w zacnym towarzystwie w namiocie VIP-ów.
Przy rozmowie asystuje prezydent Związku Boksu Zawodowego w Polsce Andrzej Burzyński. Zbigniew B. co chwilę wymienia znane nazwiska z bokserskiego światka, opowiada, kogo zna, z kim rozmawiał, z kim jest zaprzyjaźniony. Ma szerokie koneksje, chwali się znajomością z samym Garrym Showem, szefem Main Evanc, największej amerykańskiej firmy zajmującej się promocją boksu zawodowego, i Ziggym Rozalskim, menedżerem Andrzeja Gołoty. To właśnie Ziggy miał mu pomóc przy zakupie praw do transmisji dwóch niedawnych walk Gołoty – w Chinach i w Las Vegas.