Nie będzie przesadą stwierdzenie, że jeśli nawet myśl polityczna Kaczyńskiego i jego PC istniały już wcześniej, przynajmniej od tzw. wojny na górze, to właśnie czternaście lat temu dokonało się najważniejsze pokoleniowe przeżycie części prawicy. To, co wówczas się wydarzyło, zostało przez tę część potraktowane jako zdrada, za którą musi przyjść odpłata. Zdrada tym dotkliwsza, że zadana przez dawne środowiska solidarnościowe. Zdrada, która dała jednak w 2005 r. zwycięstwo wtedy przegranym i okazała się w jakiś sposób politycznie wydajna. Dostarczyła Kaczyńskiemu argumentów, że III RP była kontynuacją PRL, a jej wykonawcami nie byli nawet komuniści, ale wychowani przez nich i urobieni dawni opozycjoniści.
Z dzisiejszej perspektywy trzeba jasno stwierdzić, że w tworzeniu bohaterskiej legendy jedynych obrońców prawa i sprawiedliwości w państwie bezprawia dużą rolę odegrali przeciwnicy Jarosława i Lecha Kaczyńskich, Jana Olszewskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Parysa i innych. Co prawda trudno nie brać pod uwagę dawnych emocji, ale jeśli całkowicie spokojnie spojrzeć na 4 czerwca 1992 r., to nie sposób nie zauważyć, że rząd Olszewskiego odwołano za wykonanie przez Macierewicza sejmowej uchwały, zobowiązującej ministra spraw wewnętrznych do podania pełnej informacji na temat urzędników państwowych od szczebla wojewody wzwyż, a także senatorów, posłów, sędziów i adwokatów, będących współpracownikami służb bezpieczeństwa w PRL. Uchwała została przyjęta przez większość głosujących (186 głosów było za, w tym posłowie z KPN, ZChN, PC, Solidarności i UPR, tylko 15 przeciw, a 32 wstrzymało się od głosu; większość posłów UD nie wzięła udziału w głosowaniu). Co prawda już 26 maja prezydent Lech Wałęsa w liście do marszałka Sejmu wycofał swoje poparcie dla gabinetu Olszewskiego, ale nie miało to jakiegoś decydującego znaczenia, bo złe relacje na linii rząd–prezydent były znane od dawna.