Archiwum Polityki

Szklana żałoba

I znów, jak przy śmierci papieża, a potem po wypadku w hali targowej na Śląsku, na ekranach naszych kolorowych telewizorów dominowała czerń. Prowadzący dzienniki i debaty, teraz już z dużą wprawą, wcielali się w rolę Prezentera w Czasie Żałoby Narodowej.

Trudno jednak nie zauważyć, że nastąpiła swego rodzaju teatralizacja zbiorowego przeżywania tragedii. Jakby wszyscy narzucili sobie obowiązującą formę, uczestnicząc w masowym widowisku, którego scenariusz pisze samo życie, ale reżyserią zajmują się specjaliści od wywoływania wzruszeń.

Wprawdzie mówiło się, że tym razem – w odróżnieniu od relacji z wypadku w katowickiej hali – kamery stały pół metra dalej od miejsca tragedii, ale chyba jednak nie wszystkie. Niektórym rzutkim operatorom nie zadrżała ręka, gdy pokazywali w zbliżeniach zapłakane twarze tych, których najbliżsi znajdowali się wówczas 1030 metrów pod ziemią. (Fotoreporterzy pracujący dla prasy też zebrali bogaty plon; z góry można przewidzieć, jakie zdjęcia będą wygrywać najbliższe konkursy fotograficzne). Zapamiętałem półżywą kobietę, która doprowadzona przed kamerę potrafiła wydobyć z siebie jedno zdanie: że czuje się jak kamień.

Praca reportera wysłanego na miejsce tragedii polega na nieustannych relacjach, dostarczaniu seryjnie newsów. Także wtedy, kiedy nie pojawiają się żadne nowe szczegóły. Zainstalowani przed Halembą wysłannicy, zmęczeni przedłużającym się oczekiwaniem na cud, który miał nie nastąpić, zadawali więc na okrągło podobne pytania (Co pan czuje?), kończąc wejścia stand upem: „Nadzieja umiera ostatnia”. Już po kilku godzinach, jak zawsze w takich wypadkach, pojawili się eksperci, przepytywani po kolei przez wszystkie stacje telewizyjne i radiowe. Z konieczności wszędzie mówili to samo. Tym razem niemal gwiazdą stał się górnik, który przeżył podobną katastrofę. Cudownie Ocalony przekazywany był z rąk do rąk, z telewizji do radia, a nawet został przetransportowany do studia w Warszawie.

Z oczywistych powodów kamery nie były w stanie pokazywać tego, co najważniejsze, czyli miejsca, w którym doszło do wybuchu.

Polityka 48.2006 (2582) z dnia 02.12.2006; Temat tygodnia; s. 23
Reklama