Archiwum Polityki

Umiem wywołać płacz

Rozmowa z Agnieszką Holland o Beethovenie, kinie, Polsce, samotności i serialu z życia polityków

Zdzisław Pietrasik: – „Kopia mistrza”, film o Beethovenie, to był twój pomysł, czy po prostu dostałaś taką propozycję?

Agnieszka Holland: – Dostałam scenariusz, który mnie zainteresował. Beethoven to była moja inicjacyjna muzyka klasyczna, która mnie otworzyła na ten wymiar sztuki. Ale Beethoven zainteresował mnie także jako artysta rewolucyjny, który uważał, że zadaniem kompozytora nie jest produkowanie pięknych dźwięków na zamówienie.

Co w ówczesnych czasach robili inni znani kompozytorzy?

On chciał poprzez muzykę wyrażać siebie, odrzucał kompromisy, nie ulegał dyktatowi mecenasa. Pod tym względem był więc pierwszym romantycznym i nowoczesnym artystą.

W twoim filmie widać, że był zarazem człowiekiem często nieznośnym, a chwilami wręcz okropnym. Może każdy wielki artysta jest trochę potworem?

Z pewnością stopień ich wewnętrznego napięcia, lęków i ambicji jest tak wielki, że trudno oczekiwać, żeby byli poczciwcami. Ale to często sprowadzane jest do banału – z jednej strony wielka sztuka, a z drugiej – marny człowiek.

A jakie są twoje doświadczenia? Spotykałaś się przecież z wieloma największymi artystami kina.

Poznałam również paru wielkich pisarzy, paru znakomitych kompozytorów... Są to ludzie skomplikowani.

Przeżywałaś rozczarowania?

Rozczarowywali mnie ludzie utalentowani, lecz egocentryczni, narcystyczni czy dogmatyczni. Natomiast w przypadku prawdziwie wielkich artystów blask tego, co tworzą, rzutuje zawsze na ich osobę. Dlatego nie rozczarowują. Podobnie było z Beethovenem: piękno muzyki wychodzi immanentnie z jego wnętrza, oświetla go...

„Kopia mistrza” zaczyna się od sceny, w której w domu mistrza zjawia się bardzo młoda kompozytorka Anna Holtz, która ma być jego kopistką, ale także kimś więcej, jak się wkrótce przekonamy.

Polityka 48.2006 (2582) z dnia 02.12.2006; Kultura; s. 76
Reklama