Archiwum Polityki

Przypadki pani Hani

Pytani o klucz do kolejnych sukcesów Hanny Gronkiewicz-Waltz, jej przyjaciele mówią jednym głosem: doskonały dobór współpracowników, a nawet wrogów. I jeszcze: ma jakąś ptasią zdolność wyczuwania właściwego wiatru i łapania go w skrzydła.

Na jej karierę można patrzeć jak na serię przypadków. Dostrzec szereg zbiegów okoliczności, które wyniosły ją na fotel prezydenta stolicy i uczyniły symboliczną zwyciężczynią ostatnich wyborów. Można też ten życiorys studiować jako przykład starannie zaplanowanej kariery. W dobrym, zachodnim stylu. W sobotę objęła stanowisko prezydenta Warszawy. To czyni ją jedną z najbardziej wpływowych postaci na scenie politycznej. Bo, jak udowodnił Lech Kaczyński, z warszawskiego ratusza można poszybować wysoko. Ale można też – jak Marcin Święcicki, Paweł Piskorski, Wojciech Kozak – zniknąć w niebycie. Półtora roku temu, obejmując w PO stanowisko pełnomocnika ds. Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz mówiła „Polityce”: – Nie wyznaczam sobie celów, raczej realizuję wyzwania, które inni przede mną stawiają. Jestem takim dyżurnym rozwiązaniem awaryjnym. Kokieteria czy trzeźwy realizm?

W polskim życiu publicznym jej nazwisko pojawiło się w 1991 r. Widniało na liście wyborczej do parlamentu i nic nikomu nie mówiło. Hanna Gronkiewicz-Waltz startowała jako kandydatka partyjki Victoria – bogoojczyźnianej i nastawionej głównie na popieranie głowy państwa, czyli Lecha Wałęsy. Barbara Falandysz, żona Lecha, współtwórcy Victorii, prezydenckiego prawnika i przyjaciela Gronkiewicz-Waltz z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, przyznaje, że partia została stworzona właściwie na zasadzie zabawy. – Chyba stała za tym jakaś tęsknota za przedwojenną Polską, próba nacieszenia się demokracją – tym, że wreszcie można – wspomina. Victoria, jak powstała, tak po przegranych wyborach znikła. Hanna Gronkiewicz-Waltz nie zdobyła mandatu. Wielu po podobnych epizodach kończyło działalność publiczną.

Polityka 49.2006 (2583) z dnia 09.12.2006; Kraj; s. 28
Reklama