Najpierw pytanie: Czy rozszerzenie Unii o biedniejszą część Europy, w tym Polskę, przyniosło Europejczykom korzyści? Bez wątpienia. Ekonomiczne skutki są zdecydowanie pozytywne. Nowe kraje zwiększyły konkurencyjność produktów europejskich i gospodarki europejskiej na scenie ogólnoświatowej.
Na razie stop
Czy z rozszerzenia Unii o tę biedniejszą część Europy wszyscy Europejczycy zgodnie się cieszą? Zamiast wesela, zachodni politycy przeważnie ulegli populistycznym kampaniom skierowanym przeciw „polskiemu hydraulikowi” i rzekomym spryciarzom, Romom, którzy naciągają ubezpieczalnie społeczne na Zachodzie. Luksemburski premier Jean-Claude Juncker, znany ze swych sardonicznych uwag, stwierdził: „Dawniej rakiety ze Wschodu były wycelowane na nas – i tego się baliśmy. Dziś na nas skierowane są nadzieje ludzi z Europy Środkowej i Wschodniej – i tego boimy się bardziej niż rakiet”. Dlaczego? – Ostatnie rozszerzenie kosztowało wszystkie kraje członkowskie ekwiwalent jednej filiżanki kawy miesięcznie na mieszkańca. Jednak te koszty nie są rozłożone równomiernie i to jest największy problem. Niektóre grupy społeczne w dawnych krajach członkowskich odczuły na przykład wyzwania konkurencyjne stwarzane przez nowe kraje członkowskie – przypomina Paweł Świeboda, założyciel fundacji DemosEuropa, nowego ośrodka badań i debat w Polsce (jeden z uczestników eurodebaty zorganizowanej przez „Politykę”). Co gorsza, sama Unia nie ma instrumentów, żeby zająć się tymi negatywnymi zjawiskami. Program dostosowania do wyzwań globalizacji w obecnej perspektywie finansowej, pół miliarda euro na wszystkie kraje członkowskie, to więcej niż skromny wydatek.
Czyli – stop? Tak, dalsze rozszerzenie będzie wstrzymane.