Opowiadano mi kiedyś izraelski dowcip: rybak siedzący nad jeziorem Genezaret złowił złotą rybkę. Prosto z wody, nie w galarecie z marchewką. Dalej jak w bajce – rybka w zamian za wolność przyrzekła spełnienie życzeń. Wtedy rybak wygrzebał z kieszeni mapę. Rozłożył ją i westchnął:
– Patrz – powiedział. – To jest mapa naszego regionu. Iran ma ropę, ogromne zapasy ropy. Podobnie Irak. Egipt ma ropę, Syria też nie od macochy. Tylko nasz kraj nie ma nic. Spraw, żeby to się zmieniło.
– Poproszę o inne życzenia – jęknęła rybka.
– Inne życzenie? Jesteśmy małym krajem. Skąd więc u nas taki wysyp wielkich ludzi? Tyle mamy ugrupowań, tyle partii, rozłamów, konfliktów, ciągłych awantur, kłótni o władzę. Spraw, złota rybko, żeby nasi politycy dorośli do zgody, skończyli z rwactwem i walką o stołki. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Potem rybka znowu jęknęła:
– Wiesz co, pokaż mi jeszcze raz tę mapę.
Złote rybki w IV RP nie dają się złapać nawet na złoty haczyk. Zresztą w zatrutej Wiśle rybka to artykuł deficytowy. Uchowała się jedynie warszawska Syrenka. Pewnie teraz odetchnęła; przybyła jej do towarzystwa kobieta znająca się na bankowości. Za to rywal do prezydentury wylądował w sejfie w banku rezerw kadrowych. Koledzy już mu coś znajdą, zagospodarują medialność, garnitury się nie zmarnują. Ledwo dobiegła do mety kampania samorządowa, sytuacja z bajki o złotej rybce przypomniała o sobie ostrością morałów, od których słuchacz tępieje. Dowiedzieliśmy się z ust autorytetu, że znowu „wraca stare”. To znaczy – wraca komuna z postkomuną na dodatek. Skąd niby ona wraca? Nie wiadomo.