Archiwum Polityki

Pitawal PRL

Przemyt, afery, napady i morderstwa to wielkie i pilnie strzeżone przez lata tajemnice PRL. Dziś uchylamy ich rąbka, by opowiedzieć o bohaterach starych kryminalnych kronik.

Pierwszy był bandyta Jerzy Paramonow. Najpierw zabił młotkiem milicjanta, zrabował mu broń i dokonał jeszcze kilku napadów. Schwytano go i skazano na śmierć, a ulica natychmiast ułożyła o nim pieśń: „Cała Warszawa chodzi w żałobie, bo Paramonow leży już w grobie”. Oczywiście nie żałowano Paramonowa, to była raczej tęsknota za bohaterem, „szlachetnym bandytą”, legendą z ballad Grzesiuka. Takich legend niewątpliwie brakowało, bo przestępcy w PRL byli tak samo siermiężni jak cała reszta ludowej ojczyzny. Ale od reguły zdarzały się wyjątki.

Narzuta za miliony

Do historii kryminalistyki przeszły dwa napady na banki. Pierwszego dokonano w 1962 r. w Wołowie, w woj. wrocławskim. To była perfekcyjna robota. Sprawcy dostali się do wnętrza budynku miejscowej filii NBP od piwnicy – samochodowym lewarkiem wyłamali betonową podłogę. Zrabowali 12,5 mln zł – główna wygrana w Totolotka wynosiła wówczas 1 mln zł. Część łupu stanowiły stare banknoty, ale ok. 9 mln – pieniądze świeżo wydrukowane, których numery i serie były znane milicji. Do wszystkich placówek handlowych w całym kraju rozesłano wykaz numerów 500-złotowych banknotów pochodzących z napadu. Śledczy czekali w napięciu, aż te pieniądze pojawią się w obiegu.

Pojawiły się już po ok. dwóch miesiącach. W sklepie w Kluczborku pewna kobieta próbowała zapłacić takim 500-złotowym banknotem za narzutę na łóżko. Była żoną Mieczysława F., właściciela punktu naprawy radioodbiorników i telewizorów w Wołowie. Dalej poszło już gładko. Do aresztu trafił cały gang bankowych rabusiów. F. był szefem grupy i pomysłodawcą. To on namówił pozostałych: swojego brata Alfreda z Wrocławia, Jana J., właściciela warsztatu naprawy samochodów z Obornik, Józefa S., rymarza i Wiktora T., taksówkarza – obaj z Wołowa.

Polityka 51.2006 (2585) z dnia 23.12.2006; Kraj; s. 46
Reklama