Archiwum Polityki

Coś nad kanapę

W szkole uczono nas o Matejce, Chełmońskim, Malczewskim. Tymczasem na rynku sztuki niekwestionowaną czołówkę stanowi czterech muszkieterów pędzla: Czachórski, Siemiradzki, Brandt i Wierusz-Kowalski.

Fakty są jednoznaczne: polscy kolekcjonerzy wprost szaleją na punkcie czterech malarzy wymienionych na wstępie. W pierwszej setce najdrożej sprzedanych na polskich aukcjach obrazów (na podstawie „Art&Business”) prace tych twórców pojawiają się aż 31 razy, a w pierwszej dwudziestce – 9 razy. Szczęśliwi posiadacze ich płócien w gruncie rzeczy mają zawieszoną na ścianie luksusową limuzynę (obraz średniej klasy), a nawet okazałą willę (obraz wyższej klasy).

Dziś tych akademików połączyło więc uwielbienie ze strony bogatych zbieraczy i równocześnie niemal zgodne lekceważenie ze strony historyków sztuki. Wszyscy urodzili się w tej samej dekadzie XIX w. (pomiędzy 1841 a 1850 r.) i wszyscy (z wyjątkiem pokonanego wcześniej przez raka języka Siemiradzkiego) zmarli niedługo po sobie (1911–1915). Siemiradzki studiował malarstwo w Petersburgu, a później osiadł na stałe we Włoszech, pozostali kształcili się w Monachium i tam też do końca życia mieszkali. Wszyscy podążyli drogą zachowawczego, salonowego malarstwa, osiągając w nim niezwykłą biegłość.

Siemiradzki ukończył studia z tytułem artysty pierwszego stopnia i ze stypendium, za które mógł przez kilka lat podróżować po świecie i spokojnie pracować. Gdy miał 33 lata, namalował „Pochodnie Nerona”, obraz, który przez następne sezony był bez wątpienia najsłynniejszym dziełem sztuki w Europie, wszędzie przyciągającym tysiące widzów. Brandt wystawił budzącego powszechne uznanie „Chodkiewicza pod Chocimiem” mając 26 lat, a 29-letni Czachórski za „Aktorów przed Hamletem” otrzymał złoty medal na Międzynarodowej Wystawie Sztuki w Monachium.

W ślad za zachwytami przyszła sława, zaszczyty, a w końcu bogactwo. Zamożna burżuazja rozchwytywała ich obrazy, nie patrząc na ceny.

Polityka 51.2006 (2585) z dnia 23.12.2006; Kultura; s. 86
Reklama