Żakowski podjął podwójne ryzyko, ale ma spore szanse, by wyjść z opresji. Książkę czyta się bowiem bardzo dobrze, co stwierdziłem, przyznaję, ze zdziwieniem, ponieważ takich składanek nie lubię. To nie lektura lekka i łatwa, i jest ona raczej wymagająca niż przyjemna, ale to w istocie intelektualna jazda obowiązkowa dla wszystkich, którzy na świat i Polskę chcą spojrzeć z perspektywy innej niż ta, którą oferuje nam nasz grajdołek.
Lista osób, które przepytał Żakowski, jest – trzeba mu to oddać – imponująca. Wallerstein i Negri, Sorman i Osborne, Brzeziński i Rifkin, Davies i Krasnodębski oraz wielu innych. Czy te rozmowy o świecie i historii uzasadniają tytuł „Koniec”? Tak, ale nie w sensie końca historii, o którym pisał Fukuyama, lecz w sensie końca pewnego modelu funkcjonowania naszej cywilizacji. Bo, jak pisze we wstępie autor, 11 września 2001 r. „moralnie, psychicznie i politycznie zmieniło się niemal wszystko”. Czy 11 września był początkiem końca świata, jaki znamy? Sławoj Żiżek mówi Żakowskiemu, że ów dzień przyniósł kres liberalno-demokratycznej utopii. Odważna teza. Zbyt odważna, jak sądzę. Bo liberalna demokracja nie jest żadną utopią. Jest najbardziej udanym cywilizacyjnym projektem w historii ludzkości. Problem w tym, że najwyraźniej, co pokazały kolejne lata, nie dla całej ludzkości.
Wystarczy spojrzeć na Irak, by dostrzec granice ekspansji tego projektu. Może więc rację miał Samuel Huntington, pisząc 10 lat temu, że instytucje i wartości liberalnego Zachodu niekoniecznie są uniwersalne. Być może są one po prostu wykwitem kulturowej specyfiki północnoeuropejskiego świata. Jeśli tak, to czy interwencja w Iraku nie była katastrofalną pomyłką wynikającą z braku wyobraźni i z arogancji? Bo przecież nie chodziło tylko o Irak, lecz o superambitny projekt zdemokratyzowania wielkiego i niezwykle ważnego dla świata regionu.