Archiwum Polityki

Karuzela rusza

W spółkach Skarbu Państwa panuje nerwowa atmosfera. Co przyniesie nowa władza? Kogo ze swoich ludzi skieruje do zarządów i rad nadzorczych, żeby się „sprawdzili w biznesie”? Kto ocaleje, a kto będzie musiał szukać pracy?

Marek Kossowski, prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG), nie ma złudzeń. Jego dni jako szefa spółki gazowej są policzone.

– Jestem dorosły, wiem, jakie są reguły gry – przyznaje.

W czasie kampanii wyborczej, kiedy Samoobrona skandowała „Balcerowicz musi odejść”, politycy PiS i PO zgodnie przekonywali, że odejść musi Kossowski. Szczególnie głośno powtarzał to Kazimierz Marcinkiewicz, w owym czasie traktowany jako przyszły minister skarbu. W wypowiedziach na łamach prasy doradzał prezesowi PGNiG, żeby ten się już pakował, bo po wyborach nie będzie miał na to wiele czasu. Marek Kossowski przyznaje, że rola „czarnego luda” trochę mu dolegała. Próbował się nawet dowiedzieć, jakie konkretnie zarzuty mają wobec niego politycy idący po władzę. Nie po to – jak mówi – by się tłumaczyć, ale by cokolwiek zrozumieć. Rozmawiał kilkakrotnie z Kazimierzem Marcinkiewiczem, ale zrozumiał niewiele.

Pan Marcinkiewicz przekonywał, że tego, co na mój temat cytowała prasa, nigdy nie powiedział. Został po prostu źle zrozumiany – wyjaśnia Marek Kossowski.

Wie jednak dobrze, że o pozostaniu w PGNiG człowiek z jego przeszłością nie ma co marzyć. PZPR, Stowarzyszenie Ordynacka, wiceminister gospodarki w rządzie Leszka Millera, to nie są dziś najlepsze rekomendacje.

Jednak najpoważniejszy zarzut dotyczy niedawnej prywatyzacji PGNiG – operacji, z której, paradoksalnie, Marek Kossowski może być najbardziej dumny. O wprowadzeniu spółki na giełdę i sprzedaży 23 proc. akcji prywatnym inwestorom formalnie zadecydował Jacek Socha, ówczesny minister skarbu. W rzeczywistości była to operacja w dużym stopniu inspirowana i zrealizowana przez zarząd PGNiG, przy silnym wsparciu związków zawodowych.

Polityka 45.2005 (2529) z dnia 12.11.2005; Gospodarka; s. 40
Reklama