Od Smoleńska po Władywostok przedstawiciele władz lokalnych, członkowie „dum” miejskich, gubernatorzy i merowie wpadli w rozterkę. Co trzeba zrobić, żeby godnie uczcić nowe święto? Tak, żeby Moskwa była zadowolona. Kreml nie wydał żadnych dyrektyw! Nie podał żadnej ogólnokrajowej metody świętowania. Paradę urządzić? Zawody sportowe? Pomnik odsłonić? A co do Polaków, gromić ich czy może się z nimi jednać? Wszędzie dotkliwie odczuwano brak weteranów pamiętających działania zbrojne 1612 r. No bo co to za święto bez weteranów?
Prezydent Putin ograniczył się w zasadzie do złożenia kwiatów pod moskiewskim pomnikiem Minina i Pożarskiego i do krótkiej, politycznie poprawnej mowy, w której nawet nie padło słowo Polska albo Polacy. W Niżnim Nowgorodzie patriarcha Wszechrusi odprawił dziękczynne modły. Wieczorem był wielki darmowy koncert rockowy. W Swierdłowsku partia Żyrynowskiego urządziła rajd rowerowy, w Czeboksarach Cerkiew zaaranżowała drogę krzyżową, w Błagowieszczeńsku odsłonięto tryumfalny łuk. W Jekaterynburgu merostwo postawiło na marsz przebierańców, ucharakteryzowanych na siedemnastowieczne rycerstwo – sygnalizując jednocześnie gotowość udostępnienia w przyszłym roku swego know-how władzom centralnym. Stołeczny ratusz zaś, zgodnie z tradycjami wypracowanymi jeszcze w ZSRR, w dniu święta oddał do użytku estakadę na moskiewskiej obwodnicy, w tym samym czasie kilkuset skinheadów zebrawszy się na placu Słowiańskim okrzykami: „Rosja jest dla Rosjan”, próbowało ostrzec obojętnych przechodniów i w ogóle pozostałe dwanaście milionów mieszkańców stolicy przed współczesnym okupantem świętej Rusi, który przybrał podstępną postać nielegalnych imigrantów.
To był pomysł parlamentarzystów prokremlowskiej partii władzy Jedinaja Rossija: zastąpić od lat już niewygodną i antagonizującą społeczeństwo rocznicę rewolucji październikowej nowym patriotycznym i propaństwowym świętem, które jednoczyłoby zamiast dzielić.