Tego nam tylko brakowało, żeby największy aferzysta międzykontynentalny nazywał się Abraham Goldberg, żeby to było dziecko Holocaustu, sponsor Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu, który w dodatku mieszka przy ulicy Cypryjskiej (gdzie miałem kilku dobrych znajomych, zanim awansowali do Konstancina, a nawet wyżej). Kiedy człowiek to czyta, to ma ochotę głosować na Bubla.
Strach wyjść na ulicę, żeby nie spotkać aferzysty na skalę międzynarodową. Dawniej, jak człowiek wychodził na miasto, to najwyżej bał się kieszonkowców, a w najgorszym wypadku – ZOMO. Teraz ulice pełne są podejrzanych typów niewiadomego pochodzenia. Okazuje się, że to policjanci zesłani przez ministra Dorna na ulice. Jak świat światem, każdy kolejny oberpolicjant wysyła swoich ludzi na ulice. Moczar wysyłał, Miller wyganiał, Kalisz wypędzał, a teraz Dorn wykopuje zza biurek – na miasto, na ulice, bliżej ludzi, a bliżej ludzi to znaczy bliżej przestępców. (Przestępca też człowiek – pomyślał zapewne minister Ziobro otwierając bramy więzienia dla czterech mieszkańców Włodowa).
Strach wyjść na miasto, bo co drugi przechodzień jest z policji, a pozostali są z Włodowa albo z Sydney. Sami policjanci nie garną się na ulice, trzeba ich wyganiać siłą – dlaczego? Dlatego, że każda kolejna władza jedną ręką wygania stójkowych na ulice, a drugą – modernizuje im komisariaty. Serce rośnie, kiedy człowiek ogląda w telewizji te nowe komputery, faksy, kserokopiarki, aparaty do identyfikacji daktyloskopii, kolonoskopii i linii papirusowych. Nic dziwnego, że dysponując takim wyposażeniem funkcjonariusze niechętnie wyruszają na miasto, gdyż trudno to wszystko dźwigać ze sobą. Ale i na to nasz nowy rząd, niewątpliwie najbardziej propolicyjny od obalenia gen. Kiszczaka, ma sposób – będą mianowicie odbierać telefony komórkowe celem odchudzenia.