Archiwum Polityki

Irak: sto dni

W Iraku minęło właśnie pierwsze sto dni bardzo kruchego pokoju (jeśli liczyć od 1 maja, kiedy władze amerykańskie ogłosiły koniec działań zbrojnych w kraju, a nie od 9 kwietnia, kiedy zdołano obalić główny pomnik Saddama w Bagdadzie). Na razie 150 tys. żołnierzy koalicji, głównie amerykańskich, nie jest w stanie nie tylko uchronić infrastruktury irackiej (w tym i instalacji energetycznych) przed zamachami, ale nawet siebie: zginęło w tym czasie 55 żołnierzy amerykańskich i 6 brytyjskich. Główny administrator Iraku Amerykanin Paul Bremer z jednej strony daje do zrozumienia, że można w połowie 2004 r. myśleć o zorganizowaniu wyborów – a zatem przekazaniu władzy Irakijczykom – ale z drugiej ostrzega, że trzeba się liczyć z atakami terrorystycznymi „na szeroką skalę”, gdyż do kraju powracają setki uzbrojonych islamistów z organizacji Ansar al-Islam.

W proces stabilizacyjny w coraz większym stopniu włącza się Organizacja Narodów Zjednoczonych, jednak sekretarz generalny w swoim raporcie zaznacza z niepokojem, że praca organizacji humanitarnych kuleje z powodu braku bezpieczeństwa na miejscu – poważnym zagrożeniem jest m.in. ogromna liczba niewybuchów i min. Chociaż trudno sobie wyobrażać, że zadanie postawienia kraju na nogi można zrealizować w krótkim czasie, nie sposób nie odnotować ważnego pytania, które – po raz pierwszy – stawia w tytule brytyjski (a więc sojuszniczy) tygodnik „The Economist”: czy cena – w krwi i pieniądzu – nie jest zbyt wysoka?

Polityka 33.2003 (2414) z dnia 16.08.2003; Ludzie i wydarzenia. Świat; s. 15
Reklama