W restauracji hotelu poselskiego kilku posłów opozycji komentuje ostatnie wydarzenia w kraju. Nagle rozmowa cichnie, a od strony zajmowanego przez posłów stolika dobiega teatralny szept: – Śledcza Piła idzie! Po chwili grupę mija statecznym krokiem posłanka Anita Błochowiak. Piłą miał ją ponoć nazwać jako pierwszy jeden z posłów Prawa i Sprawiedliwości. W większym gronie oglądali wówczas relację telewizyjną z przesłuchania ministra Grzegorza Kurczuka. Anita Błochowiak zarzuciła posłowi Zbigniewowi Ziobro (PiS), że udostępnia akta sprawy niepowołanym osobom i zadaje świadkowi pytania przez te osoby podsuwane. Domagała się, by przewodniczący komisji Tomasz Nałęcz interweniował w tej sprawie, przez kilkanaście minut uniemożliwiając posłowi PiS zadawanie pytań. – Ale piła! – miał wówczas jęknąć jego klubowy kolega przed telewizorem. I tak już zostało. To jednak nie jedyny przydomek posłanki Błochowiak. Działacze samorządowi Pabianic nazywają ją Żelazną Anitą lub Żyletą. W domu od nieco twardej Anity wolą delikatną Anię, a zdezorientowany wielością imion narzeczony nazywa posłankę po swojemu: Ruda.
Wichrzycielka
Odkąd Anita Błochowiak, trzydziestolatka o miłej powierzchowności, zasiada w sejmowej komisji śledczej, jej pojawienie się wywołuje wszędzie sensację. Gdy w Sejmie podniesie trochę spódnicę, by zawiązać sznurówkę – zaraz oblegają ją fotoreporterzy, w kawiarni ludzie pokazują ją sobie palcami, na ulicy przechodnie podchodzą do niej i upewniwszy się, czy to ona, podpowiadają pytania, jakie powinna zadać zeznającym przed komisją świadkom.
W lutym, gdy władze klubu SLD ogłosiły, że kandydatką na miejsce Ryszarda Kalisza w komisji śledczej jest Anita Błochowiak, dziennikarze zaczęli gorączkowo wypytywać posłów lewicy: która to Błochowiak?