Archiwum Polityki

Teraz polskie

Im bliżej naszego wejścia do Unii, tym uważniej tamtejsi handlowcy rozglądają się po polskim rynku. U nich drogo, u nas tanio! Gdy za dziesięć miesięcy znikną cła, zacznie się wielkie ssanie.

Mathew Finch w brytyjskiej sieci Tesco odpowiada za zaopatrzenie w artykuły przemysłowe kilkudziesięciu hipermarketów. – Właśnie podpisałem kontrakt z hutą Irena na dostawę szklanek. Będziemy też u was kupować naczynia z porcelitu i węgiel drzewny – mówi. On i jego kilkunastu kolegów nie ruszaliby się z londyńskiego biura i nie przyjeżdżali bez przerwy do Polski, gdyby nie rychła perspektywa powiększenia Unii, otwarcia granic i znalezienia tańszych źródeł zakupów. Wystarczy porównać ceny tych samych produktów w Londynie i Paryżu z cenami w Warszawie czy Pradze. Na Zachodzie są one wciąż dużo wyższe. To niepowtarzalna okazja dla polskich producentów, by zdobyć europejskie rynki, i dla zagranicznych handlowców, by godziwie zarobić na różnicy cen. I obie strony z tego korzystają.

Doradcza firma The Boston Consulting Group (BCG) porównała niedawno ceny markowych artykułów kupowanych w hipermarketach we Francji, Niemczech, Hiszpanii, Polsce, na Węgrzech i Słowacji. Okazało się, że ceny w starej Europie są średnio o 41 proc. wyższe. Np. kawa rozpuszczalna Nescafe w 100-gramowym opakowaniu kosztuje w Berlinie 3,99 euro – o 55 proc. więcej niż w Polsce. Za butelkę sosu pomidorowego Heinza o pojemności 300 ml w Paryżu trzeba płacić 1,27 euro. W Warszawie jest o 43 proc. taniej.

W maju 2004 r. produkty te nie muszą w Polsce zdrożeć. Ceny w sklepach są pochodną dwóch czynników – siły nabywczej ludności i konkurencji. Producenci nie podniosą więc gwałtownie cen, bo wiedzą, że Polacy nie będą mogli zapłacić tyle co Niemcy czy Francuzi. Natomiast konkurencja w handlu jest u nas bardzo ostra.

Polityka 32.2003 (2413) z dnia 09.08.2003; Gospodarka; s. 32
Reklama