Minister skarbu podjął wreszcie decyzję: nie dojdzie do połączenia Rafinerii Gdańskiej z PKN Orlen. Dzięki temu pozostaje cień szansy, że polski rynek paliwowy nie zostanie ostatecznie zmonopolizowany przez płocki koncern. Orlen (jako wspólnik brytyjskiej firmy Rotch) chciał przejąć Gdańsk nie dlatego, że tamtejsza rafineria była mu do czegoś potrzebna. Nie była, bo Płock tak rozbudował swoje moce produkcyjne, że mógłby sam zaspokoić potrzeby paliwowe Polski. Rafineria Gdańska, zwłaszcza od czasu, kiedy kierowana jest wyjątkowo sprawnie przez prezesa Pawła Olechnowicza, psuje jednak Orlenowi interesy, wciskając się na rynek ze swoimi produktami. A kto nie chciałby się pozbyć konkurencji? Na dodatek Orlen obawia się, że w Gdańsku może pojawić się duży inwestor – na przykład któryś z rosyjskich koncernów – i zagrozi mu już na serio.
Minister skarbu Piotr Czyżewski nie zdecydował się na fuzję Orlenu z Rafinerią Gdańską, bo ma ambitniejszy pomysł: chce przyłączyć do Gdańska małe rafinerie z południa Polski – Jasło, Gorlice i Czechowice – i stworzyć Grupę Lotos. Być może dorzuci jeszcze spółkę Petrobaltic, wydobywającą ropę z Morza Bałtyckiego. W ten sposób ma powstać drugi, obok Orlenu, polski koncern naftowy – skromniejszy, ale za to z własnym działem wydobywczym. To jest jakiś pomysł. Jego realizacja może jednak trafić na poważne problemy, bo na kark Rafinerii Gdańskiej, firmy niezbyt wielkiej i ze skromnymi zasobami, wrzucono nie lada ciężar: trzy przestarzałe i niedoinwestowane zakłady, których dalsze istnienie podyktowane jest bardziej względami społecznymi, a mniej rachunkiem ekonomicznym. Co dalej? Grupa Lotos pozostanie przecież państwową spółką ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami tego faktu.