Drobnych firm zatrudniających kilkanaście lub kilkadziesiąt osób i lwią część produkcji sprzedających na Zachód jest więcej niż te wymienione na wstępie. Niewiele by tam wskórały, gdyby nie umiejętność wyszukiwania rynkowych nisz, niewartych uwagi wielkich korporacji. – O eksportowym sukcesie małych firm często stanowi ich wąska specjalizacja – przekonuje Jarosław Pietras, ekonomista, podsekretarz stanu w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej. Taką niszę znalazł dla siebie Andrzej Wrześniowski, inżynier elektronik, właściciel rodzinnej firmy Aspel z Zabierzowa pod Krakowem, która produkuje przenośne elektrokardiografy Ascard, głównie na potrzeby prywatnych gabinetów i lecznic. W Polsce ma 70 proc. rynku, a w Europie Zachodniej niemal 10 proc. To sukces, zważywszy że sprzęt medyczny produkują m.in. takie potęgi jak Hewlett-Packard, Siemens czy General Electric.
– Zamówienia opiewają często na kilkadziesiąt sztuk. Dla koncernów to za mało, żeby chciały się schylić. Poza tym nie musimy czekać na zgodę centrali, szybciej reagujemy – mówi Andrzej Wrześniowski. Paradoksalnie wielkie koncerny bywają trampoliną, która wiele małych i średnich firm wynosi na globalny rynek. Współczesny przemysł ulega coraz większej standaryzacji. Znani producenci to często już tylko montownie, które zamawiają części u setek kooperantów. Korzystają na tym także polskie spółki. Szczecińska Pomerania wyspecjalizowała się w montażu kadłubów rybackich kutrów produkowanych na zlecenie duńskich stoczni. Klocki hamulcowe do pociągów ekspresowych do niedawna produkowały w Europie tylko cztery firmy – trzy z Niemiec i jedna z Wielkiej Brytanii. Od pięciu lat skutecznie z nimi konkuruje Frenoplast ze Szczytna, który w tym czasie zdobył 8 proc. europejskiego rynku.