Archiwum Polityki

Niezwykle zwykli

Chociaż film miał już dokonania, to jednak uchodził wciąż za gatunek popularny, nie zaliczany do pierwszej linii kultury. W latach 50. właśnie stawał się jedną z jej głównych sił; wystąpili autorzy indywidualni: Fellini, Visconti, Bu?uel, Kurosawa, Orson Welles, porównywani do czołowych nazwisk literatury; wyłoniła się ambitna krytyka; festiwale stały się wydarzeniami. Również kino amerykańskie, największa światowa fabryka filmowa, dokonało przewartościowania: powstał styl aktorski, do którego należą Hepburn i Peck.

Można go określić jako amerykański. Co wygląda na niedorzeczność: kino amerykańskie zawsze było amerykańskie, cóż to więc jest za nowość? A jednak. W tych czasach eksplodują też, z rozmachem dotychczas niespotykanym, kinematografie narodowe: japońska, włoska. Również polska ma swój najlepszy okres. Otóż kino hollywoodzkie nie było amerykańskie, było międzynarodowe. Główne gwiazdy: Chaplin, Garbo, Dietrich, Ingrid Bergman, były przyjezdne, reżyserzy też pochodzili ze stolic europejskich. Przywieźli oni ze sobą tamtejszą tradycję i sposób gry aktorów amerykańskich był dla nich zaskakująco prosty; więcej: prostacki. Oto jak ocenia go Marlena Dietrich: „Moda się zmieniła, nastała epoka, którą można by określić: Gdzie się podział mój drugi but? Wynalazcą tego stylu był James Stewart. Nawet w scenie miłosnej sprawiał wrażenie, że ma na sobie tylko jeden but i właśnie szuka drugiego, jednocześnie wypowiadając z roztargnieniem swój tekst. Podzieliłam się z nim moją krytyką, na co odpowiedział tylko: – Ach tak. Jego poczucie humoru było słabo rozwinięte. Aktorzy europejscy są zupełnie inni od amerykańskich”.

Metodę tradycyjną sformułował Konstanty Stanisławski w głośnym podręczniku „Praca aktora nad sobą”, przełożonym na wszystkie bodaj języki europejskie.

Polityka 29.2003 (2410) z dnia 19.07.2003; Kultura; s. 50
Reklama