Archiwum Polityki

Parę złotych za wizytę

Służba zdrowia potrzebuje pieniędzy. Z której kieszeni mamy zapłacić?

Wraca pomysł współpłacenia za usługi w służbie zdrowia. Popiera go większość uczestników medycznego okrągłego stołu. Opłaty byłyby niewielkie – kilka złotych za wizytę u lekarza, kilkanaście za pobyt w szpitalu. Ostro zaprotestowały przeciwko nim związki zawodowe, które nie chcą dopuścić, aby pacjenci ponosili dodatkowe koszty. Za leczenie bowiem ma płacić tylko budżet.

A budżet to, przepraszam, kto? Do tej pory odzew na hasło: „brak pieniędzy w służbie zdrowia”, był tylko jeden – podnieść składkę na zdrowie. Jest to pomysł zły. Choćby dlatego, że podatki PIT płaci tylko 21 mln osób, a pacjentów jest 38 mln, w tym rolnicy, którzy podatku nie płacą. Jeśli rząd zdecyduje się na wprowadzenie symbolicznego współpłacenia, powstanie choćby nikły związek między świadczeniem a opłatą. W przypadku składki takiego związku brakuje; najwyższą płacą ci, którzy nie mają czasu stać w kolejce do publicznych przychodni.

Współpłacenie nie może jednak zastąpić tego co jeszcze ważniejsze – racjonalizacji wydatków w służbie zdrowia. Likwidacja kas chorych i powołanie Narodowego Funduszu Zdrowia od tego celu nas oddaliły. Zniosły rodzącą się w bólach konkurencję między placówkami. Zahamowały liczenie i racjonalizację kosztów. O tym, ile pieniędzy dostanie szpital czy przychodnia, w żadnym już stopniu nie współdecydują pacjenci, lecz rozdzielnik w Warszawie. Krokiem w dobrą stronę może być proponowane przekształcenie samodzielnych publicznych zakładów opieki zdrowotnej w spółki prawa handlowego. Dziś kto inny podejmuje w nich decyzje, kto inny zaś za nie płaci. Lawinowo narasta więc zadłużanie się placówek. Taka forma prywatyzacji zaczęłaby to porządkować, choć najgorzej gospodarującym groziłaby likwidacja. I o to chodzi.

Ochrona zdrowia będzie kosztować coraz więcej.

Polityka 26.2003 (2407) z dnia 28.06.2003; Komentarze; s. 18
Reklama