Na przełęczy nad Berehami, tam gdzie idąc żółtym szlakiem z Połoniny Wetlińskiej dochodzi się do szosy obwodnicy bieszczadzkiej, siedzi Waldek i czeka na turystów. Całą wiosnę, lato, jesień, jedynie na zimę wraca do Olchowca, do sporo młodszej od siebie studentki Ewy, z którą aktualnie żyje. – Lubię pogadać, tu mam przepływ ludzi z całej Polski, wystarczy, że sobie siedzę.
Siedzi pod drewnianą wiatą, z jednej strony ma spadzisty dach, z drugiej widok na góry, lubi ich ogrom, dzięki niemu czuje się silny. Siedzi na ławce, obok dłuto, siekierka, a pod dachem wiaty dziesiątki figurek. Na przełęczy rzeźbi, wystawia i sprzedaje swoje prace.
Waldemar Witkowski – 45 lat, skończona podstawówka, pociągła twarz, znoszony sweter, na nogach pepegi. Mieszka w ciasnej przybudówce za wiatą, na stole między węglową kuchnią a łóżkiem stoi butelka czerwonego wina i kieliszek z niedopitą zawartością. Wstaje codziennie o wpół do szóstej rano i do wieczora struga te 20 masek czy 15 kapliczek. – Ludziom się podobają, a mnie dają pieniądze. Teraz, w sezonie, zarabia na rachunki oraz żeby mieć z czego łożyć na dwójkę dzieci, dopiero zimą będzie miał czas na rzeźbę, na własną satysfakcję.
Anioły robi cieplutkie, bardzo dziecinne, ze skrzypkami albo w kapelkach, szybko mu schodzą. – Diabły też lubię robić, ale są tu tacy, co w nie wierzą i wsadzają w te diabły swoje lęki, niektórych u siebie bym nie postawił. Moje są łagodne, mają kopyta i ogony – mówi pamiątkarz Waldek, który w diabły nie wierzy, bo w nic nie wierzy, może tylko w dobrych ludzi, staje przed swoją wiatą, patrzy gdzieś w góry, zamyśla się.