Archiwum Polityki

Preambuła z Tukidydesem

Europa na drodze kompromisu wreszcie ustaliła, skąd się wzięła

Preambuły są jak wizytówki – nie musisz jej mieć, ale bywa pomocna. Przypomina, kim jesteś. W żmudnych pracach międzynarodowego Konwentu, pisząceg konstytucję Unii Europejskiej, sprawa uroczystego wstępu nie była najważniejsza. Nawet w ostatnich dniach i godzinach przed ostatnią sesją konwentu tylko nieliczni chcieli jeszcze wracać do preambuły. Wielu dziennikarzy obserwujących finał prac nad konstytucją wzruszało ramionami, słysząc o invocatio Dei, czyli przywołaniu Boga do preambuły. Zdecydowaną większość interesowało coś innego: sam tekst właściwy konstytucji, problemy instytucjonalne i prawno-polityczne. Przewodzący pracom Giscard d’Estaing rozegrał rzecz mistrzowsko: z tekstu preambuły zniknęło to, co budziło najżywszą kontrowersję. Metoda była taka: trzeba najpierw powrzucać jak najwięcej odniesień – a to do oświecenia, a to do Greków i Rzymian – by w końcu je usunąć, powodując wrażenie ustępstwa, gestu dobrej woli wobec rzeczników wartości chrześcijańskich. Ale coś za coś. Tym czymś jest preambuła w obecnej postaci – produkt może nie idealny, ale możliwy do przyjęcia dla niemal wszystkich jak cała stworzona przez konwent konstytucja. Otwiera ją cytat z Tukidydesa przypominający, że demokracja składa władzę nie w ręce mniejszości, lecz jak największej liczby obywateli. Ci jednak, którzy do ostatka upominali się o chrześcijaństwo, nie powinni czuć się zawiedzeni. Trwałym śladem ich starań jest w preambule wzmianka o „religijnym” dziedzictwie europejskim i „centralnej roli osoby ludzkiej i jej niezbywalnych prawach”. Każdy chrześcijanin może też się podpisać pod sformułowaniem, że Europa dąży do „pokoju, sprawiedliwości i solidarności” na całym świecie i że chce pamiętać na swej drodze ku postępowi i pomyślności o „najsłabszych” swych mieszkańcach.

Polityka 25.2003 (2406) z dnia 21.06.2003; Komentarze; s. 17
Reklama