Z 26 216 oświadczeń, które dotychczas wpłynęły do sądu lustracyjnego, do współpracy ze służbami PRL przyznało się 336 osób. Ostatnio głośna stała się historia prof. Jana Strelaua, międzynarodowej sławy psychologa, od 40 lat zajmującego się badaniem ludzkiego temperamentu. Tuż po jego wyborze na stanowisko wiceprezesa PAN, w Monitorze ukazało się oświadczenie lustracyjne, w którym prof. Strelau przyznał się, że był tajnym i świadomym współpracownikiem służb bezpieczeństwa PRL. Prof. Strelau zgodził się kandydować, ale nie przypuszczał, że będzie musiał złożyć oświadczenie. Gdy okazało się, że i on podlega temu obowiązkowi, nadal sądził, że nie zostanie ono opublikowane: – Przecież w 1995 r. ujawniłem w swojej autobiografii szczegóły tamtej sprawy. Paradoks polega na tym, że dokonałem swoistej autolustracji, bo miałem poczucie, że jestem to komuś winien – mówi prof. Strelau.
W 1948 r. 17-letnim wówczas Janem Strelauem w Bytowie na Ziemiach Odzyskanych zainteresowało się stalinowskie UB. – Pewnie byłem dla nich cenny, bo miałem dobre kontakty z rówieśnikami, byłem drużynowym harcerskiej i pożarniczej drużyny – mówi prof. Strelau. Chłopca zawożono na cmentarz, czasem do opuszczonej kaplicy i z pistoletem w ręku zmuszano do zeznań. – Donosiłem na kolegów. Nigdy nie miałem gotowych donosów, za każdym razem pisałem na nowo na karteluszkach – wyznaje dziś 72-letni profesor. W końcu nie wytrzymał i odmówił współpracy. Z bezpieką nie było żartów – w drodze do szkoły porwano go i przez 24 godziny przetrzymywano w powiatowym UB. Zagrożono, że jeśli w ciągu dwóch tygodni nie zgodzi się na współpracę, zostanie usunięty ze szkoły bez prawa wstępu do żadnej innej (był w przedmaturalnej klasie). Z wilczym biletem w kieszeni był właściwie przegrany, ale pomógł mu bytowski ksiądz proboszcz (ten sam, na którego być może wcześniej donosił).