Na starcie po stronie plusów był prezydent wybrany w pierwszej rundzie i obdarzony najwyższym społecznym zaufaniem, 216 miejsc parlamentarnych, dobrze zorganizowana partia, program rządowy, czterdzieści zespołów, które nad nim pracowały, i grono przygotowanych kandydatów do rządu.
Były oczywiście także i minusy. Wejście do parlamentu nieprzewidywalnych ugrupowań radykalno-populistycznych (sukces wyborczy Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin), trudna sytuacja gospodarcza, groźba kryzysu finansów publicznych i rosnące bezrobocie. Także Rada Polityki Pieniężnej prowadząca politykę, o której przyszły wicepremier i minister finansów Marek Belka mówił „ortodoksja na granicy obłędu”. Towarzyszyło nam przekonanie, że jeśli nie będziemy umieli zmienić tej polityki, to ogromnie trudno będzie odwrócić negatywne tendencje w gospodarce.
Teraz, po półtora roku, lewica minimalizuje straty i myśli o nowym rozdaniu. Najwyższy więc czas choć na moment zastanowić się nad tym, co się stało, a nie tylko jak przetrwać.
SLD jest skuteczną partią wyborczą, która pokazała umiejętność przeprowadzania wielkich kampanii – wyborów prezydenckich i wyborów parlamentarnych, jest też partią aparatu partyjnego, struktur, które głównie są potrzebne po to, żeby być przygotowanymi do przeprowadzania tych wielkich kampanii. SLD to także partia jednego pokolenia związanego z postpezetpeerowskim kombatanctwem i trzeba wyraźnie powiedzieć, że przyciąga młodych ludzi w bardzo niewielkim stopniu. Wielu z nich przychodzi nie z racji jej tożsamości, ale dlatego, że stwarza możliwość politycznego zaistnienia, by nie powiedzieć, zrobienia kariery. SLD jest też bardzo silnie uwikłana w nieczytelne, niejasne powiązania z biznesem. No i jest także partią, w której ciągle obowiązuje magiczne myślenie o rzeczywistości.