Jan K. był w domu z żoną i siedmiorgiem dzieci, gdy późnym wieczorem na podwórko jego domu wtargnęło pięciu nieznanych mężczyzn. Początkowo twierdzili, że chcą napić się wody. Jednak po chwili wpadli do domu, wyzywając i bijąc gospodarza oraz jego żonę. W trakcie szamotaniny Jan K. zdołał drewnianym kołkiem zdzielić w głowę jednego z napastników. Gdy ten podnosił się z podłogi, uderzył go jeszcze raz. W tym czasie żona gospodarza chwyciła siekierę, co widząc pozostali napastnicy uciekli.
Ogłuszony kołkiem przeleżał na podłodze do przyjazdu policji. Odzyskawszy przytomność wyznał, że zostali wynajęci przez daleką rodzinę Jana K., z którą ten pozostawał w napiętych stosunkach. Na wniosek poranionego napastnika prokuratura sporządziła akt oskarżenia, w którym napisano, że Jan K. „przy użyciu kija i młotka pobił pokrzywdzonego, który doznał stłuczeń powłoki klatki piersiowej oraz urazu głowy”.
W działaniu gospodarza organy ścigania nie dopatrzyły się żadnych przesłanek usprawiedliwiających to, co zrobił. Ostatecznie sąd uniewinnił Jana K. stwierdzając, że działał w warunkach obrony koniecznej, chroniąc przed brutalnym atakiem żonę i nieletnie dzieci. Wyrok ten zapadł w dwa i pół roku po zdarzeniu. Przez cały ten czas Jan K. był oskarżony o bezprawne pobicie człowieka.
To, niestety, polska norma. Ludzie, którzy broniąc swego życia lub mienia wyrządzą krzywdę agresorowi, stają się przestępcami i trzeba miesięcy, a nawet lat, by sąd usprawiedliwił ich zachowanie. Nie wszyscy też mogą na to liczyć, o czym świadczy przypadek anarchisty Mirosława B., napadniętego na warszawskim Barbakanie przez grupę skinów. W trakcie bójki ciosem butelki zabił jednego z napastników. W opinii sądu stanowiło to przekroczenie dozwolonych granic obrony koniecznej.