Zbigniew Brzeziński, który sam jeszcze za prezydentury Jimmy’ego Cartera próbował doprowadzić do pokoju między Izraelem a Palestyną, podkreślał na naszych łamach, że bez bardzo silnego nacisku z zewnątrz, bez jakiegoś przymusu mediacji, obie strony nigdy się nie pogodzą. Zbyt wielka jest bowiem nienawiść i zbyt wielkie przepaście w tym konflikcie. Trzeba więc z zadowoleniem odnotować, że prezydent Bush, który krytykował swego poprzednika Clintona za nadmierne zaangażowanie w mediacje bliskowschodnie, sam po raz pierwszy przewodniczył spotkaniu na szczycie między nowym premierem Palestyńczyków Mahmudem Abbasem i Arielem Szaronem. Zaakceptowany przez obie strony plan pokojowy, zwany mapą drogową, jest także czymś nowym od końca września 2000 r., kiedy to zaczęła się zbrojna intifada, w której zginęło 3217 osób, w tym 2475 Palestyńczyków i 742 Izraelczyków (nadto, według organizacji humanitarnych, w więzieniach izraelskich siedzi od 5 do 6 tys. Palestyńczyków oskarżanych o terroryzm). Mapa drogowa wiedzie przez tereny niezwykle trudne, z przeszkodami, których samo wyliczenie zabrałoby wiele stron druku, ale przede wszystkim nie jest jednak dla nikogo żadnym bezwzględnym nakazem. Znane organizacje palestyńskie: Hamas, Dżihad islamski i Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny nie uznają autorytetu premiera Abbasa i już po szczycie doszło do ataku na posterunek izraelski; w sumie przybyło siedem nowych ofiar śmiertelnych. Najtrudniejszy problem przedstawia Hamas, gdyż cieszy się on wśród Palestyńczyków prawdziwym uznaniem. To organizacja, w której terroryzm jest jedynie marginesem głównej działalności społecznej i oświatowej, autentyczniejszej i bardziej zaangażowanej niż działalność skorumpowanych władz Autonomii Palestyńskiej. Po stronie Izraela z kolei nie tylko trudno będzie przekonać osadników do opuszczenia nowo wybudowanych osiedli, ale w ogóle przekonać społeczeństwo do pokojowych intencji Jasera Arafata, który (niby odsunięty) wciąż pociąga za sznurki.