Andrzej Barcikowski, szef ABW, twierdzi, że Agencja jest świetnie poinformowana. – Nie o wszystkich sprawach możemy mówić, ale za niektórymi dymisjami w administracji państwowej stoi ABW. Zapobiegliśmy też kilku mianowaniom na wysokie stanowiska osób uwikłanych w niejasne interesy. Dziś premier, chcąc powołać na stanowisko urzędnika, musi pytać Agencję o ewentualne przeciwwskazania. Powstaje jednak pytanie, czy ABW sprawdziła np. Aleksandra Naumana przed mianowaniem go przez premiera Millera na prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. Czy sprawdzono i nic nie wykryto, czy też nie sprawdzano? Obie wersje są dla Agencji niekorzystne.
Z politycznego mandatu
Główną ideą przyświecającą reformie służb było ich odpolitycznienie. Tymczasem już sam ustawowy zapis tym założeniom przeczył: szefami Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu zostali, mianowani przez premiera, sekretarze stanu. – To tylko prymitywna reorganizacja, która nie ma nic wspólnego z reformą. I rok działania obu agencji to potwierdził – uważa poseł Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu, członek sejmowej komisji ds. służb specjalnych.
– To prawda, jestem z mandatu politycznego, ale jestem jedynym politykiem w służbach – przekonuje Barcikowski. Lepiej, gdy urząd objął polityk, który nie musi udawać, że nim nie jest. Tego zdania jest też Zbigniew Siemiątkowski, autor reformy, dziś szef Agencji Wywiadu: – Postawmy na czele tego urzędu kogoś, kto ma poglądy, ale wiemy, kto mu dał mandat i kogo pociągnąć do odpowiedzialności w razie czego. To lepsze niż kiedy funkcję pełni anonimowy pułkownik, który staje się politykiem.
Poseł Zbigniew Wassermann, członek sejmowej komisji ds. służb specjalnych, uważa, że deklaracje mijają się z faktami.