Archiwum Polityki

Co kto powie z soboty na niedzielę

Jak dużo można powiedzieć o frekwencji w czasie trwania unijnego referendum 7–8 czerwca? Państwowa Komisja Wyborcza oficjalnie jest stanowcza. Nie ma co marzyć o naśladowaniu przykładu Słowaków. Nawoływanie do pójścia do urn będzie traktowane jako naruszenie ciszy wyborczej. – Zabronione jest jakiekolwiek oddziaływanie na zachowanie, które może mieć wpływ na wynik referendum. A to, czy referendum jest wiążące, jest elementem jego wyniku – tłumaczy zastępca kierownika Krajowego Biura Wyborczego Bohdan Szcześniak.

Dopuszczalne będzie więc tylko podawanie oficjalnych wiadomości o frekwencji po pierwszym dniu głosowania. Ale granica między suchą informacją a agitacją bywa płynna. – Jeżeli pojawią się protesty w związku z naruszeniem ciszy wyborczej, każdy przypadek będzie analizowany osobno – mówi ekspert Krajowego Biura Wyborczego Miłosz Wilkanowicz.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że choć przedstawiciele władz i najważniejszych partii zapewniają, że nie będą łamać prawa, różnie to rozumieją. Zdaniem części z nich, 7 i 8 czerwca nie można zupełnie zamilknąć na temat referendum. Ryzyko komplikacji związanych ze zbyt małą frekwencją byłoby zbyt duże. Minister do spraw referendum europejskiego Lech Nikolski nie chce zdradzić wszystkich planów działania rządu, by, jak tłumaczy, nie zepsuć efektu. – W mediach na pewno będą relacje z przebiegu głosowania. Chcemy zadbać o to, by miały jak najatrakcyjniejszą formę. Możemy się też spodziewać, np. „referendalnego turnieju miast”. – Chodzi o porównywanie frekwencji w poszczególnych miejscowościach w oparciu o oficjalne dane z pierwszego dnia głosowania oraz w krajach, które wcześniej przeprowadzały referenda.

Polityka 22.2003 (2403) z dnia 31.05.2003; Ludzie i wydarzenia; s. 12
Reklama