Górnictwu w ramach nowej reformy darowano 15 mld zł długów. Na jego naprawę pójdzie z budżetu 4,5 mld zł, a oprócz tego 3,5 mld zł, też z państwowej kasy, dostanie Kompania Węglowa, która ma być cudownym lekiem dla chorej branży. Do górniczego szybu znów wrzucane są gigantyczne pieniądze. W samym górnictwie lansowana jest jednak teza – uzasadniana tzw. rachunkiem ciągnionym – że per saldo państwu się to opłacało i opłaca i tak naprawdę nikt do węgla nie dokłada.
Jak się policzy, to się wyliczy
– W rachunku ciągnionym i w rachunku kosztów społecznych, węgiel stwarza rację bytu tysiącom firm w całym kraju, zatrudniającym setki tysięcy ludzi – mówi Jan Olszowski, prezes Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej. Według szacunków izby każdy górnik (w kopalniach pracuje obecnie 141 tys. osób) kreuje na samym tylko Śląsku 3 miejsca pracy poza branżą. – Należy to zestawić z armią 330 tys. bezrobotnych w województwie – proponuje prezes.
Propozycja jest czytelna: mniej górników i mniej węgla bez względu na to, za jaką cenę go wydobędziemy, pogłębi problemy społeczne na Śląsku, a państwo będzie musiało szukać miliardów złotych na pomoc dla kolejnych bezrobotnych. I to jest pierwsze ogniwo ciągnionego rachunku. Górnicy regularnie dostają niemałe pensje, płacą za mieszkanie, prąd, wodę, kupują żywność, odzież, samochody – z tego wszystkiego płyną podatki do budżetu. To kolejne ogniwa.
Jednakże w tej filozofii liczenia strat i zysków można je doczepiać w nieskończoność, bo przecież górnicy kupują też prasę i oglądają telewizję – podtrzymują więc wydawców i dziennikarzy; palą papierosy – więc wspierają przemysł tytoniowy.
– W ubiegłym roku wpłynęło z górnictwa do szeroko rozumianego budżetu 5,2 mld zł podatków – wylicza prezes Olszowski.