Jako typowy mańkut z zainteresowaniem przeczytałam tekst [„Odwrócony świat”, POLITYKA 19, dot. leworęcznych – red.]. (...) Leworęczni stanowią mniejszość, są „inni”, a inność bywa źle postrzegana nie tylko w Polsce. Co prawda serce mamy wszyscy po lewej stronie, ale o człowieku uczciwym mówimy „prawy”, zaś o nieuczciwym interesie – „lewy” albo „lewizna”. W języku francuskim termin gauche znaczy zarówno „lewy” jak „niezręczny”.
Mańkut to człowiek operujący chętniej lewą ręką, właśnie „mańką”. To słowo przejęliśmy z włoskiego manca (lewa), ale po łacinie mancus to kaleka. „Zażyć z mańki” to (jak podaje słownik tzw. warszawski w tomie z 1902 r.) – oszukać, podejść, zrobić szpasa, figla, wyprowadzić w pole.
A przecież wśród leworęcznych nie brak ludzi utalentowanych (niekoniecznie należą do nich członkowie rodzin królewskich). Do leworęczności przyznaje się w swej autobiografii Andrzej Wajda; mańkutem jest Bill Clinton, a także znany tenisista McEnroe. Najwybitniejszym przedstawicielem naszej mniejszości jest chyba jednak Leonardo da Vinci, który w swych prywatnych notatkach posługiwał się pismem zwierciadlanym (vide pierwsza część tytułu „Odwróconego świata”).
Typowy mańkut może bez treningu pisać tak właśnie. Obecnie w szkole dzieciom na lekcjach wolno używać lewej ręki, ale nadal muszą pisać w sposób właściwy praworęcznym, od lewej do prawej. To niezbyt wygodne! Pełne „równouprawnienie” implikowałoby uznanie pisma zwierciadlanego nie tylko w szkole, ale we wszelkich instytucjach publicznych. Ostatecznie nauczyciele i urzędnicy mogliby nauczyć się czytania „na odwyrtkę” albo sięgać po zwierciadło.