Na Kongresie Sojuszu Lewicy Demokratycznej prezydent Aleksander Kwaśniewski powiedział, że SLD jest partią po przejściach, a więc taką, która wiele doświadczyła, ale najgorsze ma już za sobą. Okazało się, że może doświadczać więcej, czego dowiodła afera starachowicka, sama w sobie typowo prowincjonalna, ale o nadzwyczajnej sile politycznego rażenia. Sparaliżowała ona rząd, a przynajmniej premiera i dwóch ważnych ministrów (sprawiedliwości oraz spraw wewnętrznych i administracji) na kilka tygodni. Słabego nawet małe sprawy potrafią spętać. Dla premiera i SLD owe przejścia jak widać nie skończyły się. Raczej zmieniły się w nieustanny przeciąg. Prezydent, którego na kongresie SLD witano ze sporym dystansem, też jest po przejściach, a więc to co mówił, mógł także odnieść do siebie. Niewątpliwie chciał zmiany na stanowisku premiera, chciał innego rządu, ale przegłosowanie – i to tak łatwe – wotum zaufania dla Leszka Millera położyło na razie kres jego mało konsekwentnym zabiegom.
Trzecia z najważniejszych osób w państwie, marszałek Sejmu Marek Borowski, daje do zrozumienia, że wchodzi do gry. Na razie przez wycofanie. Nie kandydował na stanowisko wiceprzewodniczącego partii, co odebrano jako sygnał, że być może chce tworzyć jakąś alternatywę dla Leszka Millera, a być może myśli o prezydenturze. Na Kongresie nie odniósł sukcesu i też miał raczej mało przyjemne przejścia. Jego propozycje zmian statutowych – m.in. ograniczenie liczebności władz naczelnych, tak aby były one sprawne – przepadły; Rada Krajowa jest większa i do kierowania partią praktycznie się nie nadaje, odzwierciedla jedynie układ interesów. Borowski odzyskał nieco pola przejmując inicjatywę w sprawie ustawy medialnej i przyczyniając się do tego, że premier wycofał się z popierania projektu.