Sytuacja codzienna – grupka młodzieży siedzi na ławeczce przed warszawskim kinem Atlantic. Ktoś rzuca pytanie: co się stało temu misiu? Salwa śmiechu. Za chwilę pada: wszystkie Ryśki to porządne chłopy. I znów rechot. Oczywiście rozpoznajemy cytaty z komedii „Miś” Stanisława Barei, filmu niewątpliwie kultowego, którego dialogi zna się na pamięć. Tak jak dialogi z „Rejsu”.
W zasadzie samo słowo „kultowy” przestało być kultowe. Do niedawna nadużywane, zbanalizowało się i wypadło z języka wzorotwórczych środowisk i młodzieżowej elity przyswajającej najnowsze mody. Ale nie znaczy to wcale, iżby znikły nagle zjawiska stanowiące przedmiot fascynacji, a niekiedy prawdziwej czci manifestowanej przez mniejsze lub większe tłumy wyznawców.
Filmy takie jak „Matrix” i „Władca pierścieni” zyskują popularność nie tylko w wyniku zabiegów marketingowych, a nawet nie tylko z powodu ewentualnych walorów estetycznych. Znawcy literatury mogą bagatelizować twórczość Paolo Coelho, ale dla wielu zwłaszcza młodych czytelników ten brazylijski mistyk-gawędziarz pełni rolę nieledwie nauczyciela życia. Podobnie można powiedzieć o artystach sceny muzycznej, którzy, jak Nick Cave, John Zorn czy Paul Oakenfold, są dla swoich fanów wyrocznią: Cave w dziedzinie poezji rockowej, Zorn – w sferze awangardy jazzowej, Oakenfold – jako król didżejów, czyli gwiazdorów muzyki klubowej.
Problem polega na tym, że wyznawca „Matrixa” niekoniecznie musi podzielać gust fana „Władcy pierścieni”, a fan talentu Nicka Cave´a może nie mieć pojęcia o istnieniu Paula Oakenfolda. Nie ma zjawiska pociągającego wszystkich, jest za to wiele różnych obiektów szalonej fascynacji dla różnych audytoriów i środowisk.