Czy czuje się pani dumna z prezydenta Chiraca w związku z jego postawą w sprawie Iraku?
Niespecjalnie. Nie zgadzam się z jego polityką dotyczącą wojny w Iraku. Jestem bliżej stanowiska waszego rządu niż francuskiego.
Ale większość Francuzów jest z waszym prezydentem. Słyszałem o Francuzach arabskiego pochodzenia, którzy mówią: w najśmielszych marzeniach nie przyszłoby nam do głowy, że będziemy dumni z Chiraca!
Francuzi lubią zgodę, nie lubią sporów...
Ależ dla nas Francja to wzór narodu uwielbiającego debaty!
To po prostu nieprawda. Na przykład dziennik „Le Monde” publikował tylko głosy przeciwników interwencji, a to gazeta szczycąca się dyskusjami. W tej niechęci do debaty widzę nostalgię za duchem rewolucji 1793 r.
Jednak w mediach francuskich wypowiadali się też zwolennicy wojny, wybitni intelektualiści – Finkelkraut, Glucksmann...
Tak, ale objęto ich ostracyzmem: Finkelkrauta krytykowano w niezliczonej ilości artykułów. Atakowano go brutalnie i ad personam. Przypomina mi to reakcję na opublikowanie we Francji czarnej księgi zbrodni komunizmu. Autorów tego dzieła spotkał podobny bojkot towarzysko-intelektualny. Ubolewam nad tym i chciałabym, żeby sytuacja się poprawiła, bo lubię mój kraj, a zjawisko, o którym mówimy, ma niewiele wspólnego z kulturą demokratyczną.
A zatem uważa pani, że wojna w Iraku była usprawiedliwionym i moralnie czystym sposobem rozwiązania konfliktu?
Nie jestem pewna. Akceptuję tę wojnę tylko dlatego, że wydarzył się 11 września 2001 r. Gdyby nie ten atak, nie poparłabym wojny w Iraku. Generalnie sprzeciwiam się wojnom agresywnym i dlatego krytykowałam wojnę w Kosowie. Przedstawiono ją jako operację policyjną, w co nie wierzyłam.