Archiwum Polityki

Ludzie Janusza, ludzie Mariana

Związkowcy z Solidarności wiedzą, że do strajku generalnego nie znajdą chętnych. Zwłaszcza że w związku ścierają się różne frakcje, a do załatwienia wciąż pozostaje „sprawa Mariana”.

Józef Niemiec, sekretarz prezydium Komisji Krajowej „S”, komentując echa manifestacji, jaką związek zorganizował pod koniec kwietnia w stolicy, mówi: – Jest ciężko, ludzie muszą jakoś to wyrazić, uwolnić się od wewnętrznych napięć. Jeśli sytuacja się nie poprawi, to będziemy zmuszeni organizować w Warszawie kolejne akcje, bo lokalne nie zawsze przebijają się do mediów. A to, czego nie ma w mediach, nie istnieje.

Pokazaliśmy, że nie blefujemy, jesteśmy mobilni – nie kryje satysfakcji Janusz Śniadek. – To stwarza lepsze warunki do negocjacji, buduje autorytet.

Zarówno Śniadek jak i Niemiec uchodzą za działaczy umiarkowanych, nastawionych raczej na profesjonalizację związku, na dialog społeczny, aniżeli na walki uliczne. Nowy przewodniczący nie ma łatwego życia. Zjazd „S” (wrzesień 2002 r.), podczas którego wybrano go na ten fotel, odsłonił głębię wewnętrznych podziałów. Według Kazimierza Grajcarka, Janusz Śniadek, który de facto kierował pracą związku przez te lata gdy Krzaklewski zajmował się polityką, od swego poprzednika różni się tylko wzrostem i brakiem zaangażowania w politykę. Inny związkowy radykał powie dosadniej, że to ksero Krzaklewskiego.

Męki doboru

Świadectwem ma być chociażby skład prezydium KK, czyli drużyny przewodniczącego, wspierającej go na co dzień w organizowaniu pracy związku. Niewiele jest w tej drużynie osób nowych. Dominują prezydianci z długoletnim stażem. Ale czynienie z tego zarzutu Śniadkowi wydaje się nieprzyzwoitością, skoro wiadomo, iż nie jest to prezydium z marzeń nowego przewodniczącego. Postarali się o to wspólnymi siłami ludzie Krzaklewskiego i Grajcarka, którzy weszli w skład Komisji Krajowej.

Polityka 23.2003 (2404) z dnia 07.06.2003; Kraj; s. 42
Reklama