Od 1990 r., gdy w Kambodży przestali rządzić Czerwoni Khmerzy, tamtejsze zabytki są znowu dostępne. Co roku odwiedzają je dziesiątki tysięcy turystów z całego świata, a także ekipy filmowe, naukowcy i konserwatorzy. Porośnięte drzewami świątynie Khmerów dla nas pozostaną synonimem odległej, zapomnianej kultury. Angkor zaistniało w świadomości Europejczyków dzięki francuskiemu botanikowi Henriemu Mouhot, który w 1869 r. wyprawił się w podróż do Laosu i Kambodży i przywiózł stamtąd do Paryża wspaniałe rzeźby bóstw. Podczas światowej wystawy w 1878 r. wzbudziły one niekłamany zachwyt, łącząc w sobie elementy przypominające motywy rzeźby greckiej, egipskiej i hinduskiej.
Nagle odległa Kambodża stała się celem wypraw awanturników i obieżyświatów. Rabusie grobów zaczęli masowo dostarczać kolekcjonerom tamtejsze zabytki, co przyczyniło się do powstania wspaniałych zbiorów muzealnych (m.in. Musée Guimet w Paryżu). Jednak to nie europejskie zbiory są trzonem wystawy „Angkor – boskie dziedzictwo Kambodży”, którą do 9 kwietnia można zwiedzać w Kunst und Ausstellungshalle der Bundesrepublik Deutschland w Bonn, a później także w Martin Gropius-Bau w Berlinie (od 5 maja do 29 lipca) i w Museum Rietberg w Zurychu (od 19 sierpnia do 2 grudnia). Na wystawie zgromadzono 140 zabytków, z których większość pochodzi z Muzeum Narodowego w Phnom Penh i w Europie można je oglądać po raz pierwszy.
Sztuka Khmerów, poza małymi wyjątkami, miała wybitnie religijny charakter. Wyrzeźbiona postać ludzka nie była dziełem sztuki samym w sobie, ale rodzajem metafizycznego komunikatu. Wymuszało to pewną ikonograficzną sztywność, dlatego nam, wychowanym w Europie chrześcijanom, rzeźby te mogą się wydawać bardzo do siebie podobne.