Nie rozumiałam, dlaczego abp Wielgus milczy, potem zaprzecza, a dopiero potem przyznaje się do winy. Wciąż tego nie rozumiem, ale w zeszłą niedzielę przeszło mi przez myśl, że być może prawda o tych kilku ostatnich dniach poprzedzających niedoszły ingres jest bardziej skomplikowana, niż się wszystkim wydaje. I że być może wspólna praca prawicowych młokosów i mediów nad upraszczaniem rzeczywistości do czarno-białego schematu jest jakimś wielkim złem. I że być może ktoś posunął się stanowczo za daleko, gdy dziennikarze z TVN24 dyskutowali ze swoimi gośćmi m.in. o tym, ile czasu abp Wielgus potrzebuje na nawrócenie się. Z zeszłej niedzieli zapamiętałam oklaski prezydenta (to coś więcej niż zwykłe faux pas) i twarz zaszczutego człowieka. To jest kłamstwo, że lustracja wywołuje lęk tylko w tych, którzy mają się czego obawiać. Ja – podobnie jak wielu największych zwolenników lustracji – jestem za młoda, żebym musiała się bać swojej przeszłości. Ale mimo to boję się lustracji – tego polityczno-społecznego Dzikiego Zachodu. Boję się, że będę musiała codziennie patrzeć na twarze tych, których zagoniono pod ścianę i osądzono w medialne pięć minut. A nad tym wszystkim będzie czuwać szeryf, który wziął swoją teczkę i zlustrował się sam. Być może jakoś da się to wszystko pogodzić z chodzeniem w każdą niedzielę do kościoła, ale z chrześcijaństwem chyba nie.
Anna Bednarska
, Wrocław