Archiwum Polityki

Trzy kąty, Irak piąty

Przywódcy Niemiec i Francji bardziej się z nami liczą, ale mniej nas lubią.

Prezydenci Polski i Francji oraz kanclerz Niemiec na spotkaniu we Wrocławiu w ramach Trójkąta Weimarskiego zachowali się pragmatycznie: nie mówiono o zaszłościach, nie wytykano sobie nietaktów, jeśli nawet ktoś czuł się urażony dawną uwagą, że ma siedzieć cicho, to nie okazał urazy. Doszło więc do oczyszczenia atmosfery i Wrocław wypadł lepiej, niż można się było spodziewać. Tak oceniły spotkanie osoby towarzyszące prezydentom. A co z konkretów?

Trójkąt ma przejść w zdrową postać „regularnych konsultacji trójstronnych”, co więcej – podkreślają Warszawa, Berlin i Paryż – może stać się, cytujemy, „siłą inicjującą i proponującą, służącą poszerzonej Unii”, czyli że do tandemu Francji i Niemiec, tradycyjnego motoru Piętnastki, doszłaby Polska jako nieformalny rzecznik nowej Dziesiątki. Trochę to zapewne słowa na wyrost, bo wszyscy się chętnie garną do przewodzenia, a roli inicjatora przecież się nie dekretuje, trzeba ją zdobyć i pielęgnować. Trzej przywódcy podkreślili, że leżą im na sercu najważniejsze dla Europy problemy – wspólna europejska polityka zagraniczna, umocnienie strategicznego partnerstwa między Unią Europejską a NATO, a nawet wspólna europejska polityka obronna. Zapis intencji jest więc wzorowy, ale w polityce rzeczywistość zgrzyta. Razi w komunikacie brak dwóch haseł, bez których trudno dziś posunąć sprawy naprzód: USA i Irak.

Europa nie ma obecnie klarownej formuły swych stosunków z Ameryką. Ścisła współpraca i zgoda na amerykańskie przywództwo (bo to w istocie proponuje Warszawa, wzorując się na Londynie) nie odpowiada ani Paryżowi, ani Berlinowi. Kto liczył, że Polska może odegrać rolę łącznika między „starą i nową” Europą a USA, tego musiały ostudzić słowa prezydenta Chiraca, że Francja nie potrzebuje pośredników w kontaktach z Ameryką.

Polityka 20.2003 (2401) z dnia 17.05.2003; Komentarze; s. 16
Reklama