Według badań (IQS and Quant Group) dotyczących sposobu oglądania telewizji, co dziesiąty Polak należy do grupy określanej „Moje życie – telenowela”. To jej przedstawiciele najczęściej zgadzają się z następującymi stwierdzeniami: „Postacie z seriali traktuję jak swoich znajomych”, „Nie muszę wychodzić z domu, aby poznać świat”, „Zdarzało mi się zmieniać zdanie na jakiś temat pod wpływem programu, w którym problem był poruszany”, „Telewizja sprawia, że rodziny mają wspólny temat do rozmów”.
Oto młody człowiek z „Na dobre i na złe” pragnie wyjechać do Iraku i w związku z tym popada w konflikt z dziewczyną. Powinien jechać czy nie? W „Plebanii” została podjęta kwestia lustracji wśród księży: jakie znaczenie mają dziś grzechy z przeszłości?
A co zrobić, gdy córka pragnie wyjść za Syryjczyka? Albo w sytuacji Małgorzaty Braunek z „Pełną parą”, która mając za syna Afro-Polaka obawia się, aby nie stał się on ofiarą rasowej napaści. W „Klanie”, jak niedawno zapowiedziano, parze bohaterów ma się urodzić dziecko poczęte metodą in vitro. Czy jednak do narodzin dojdzie w telewizji, było nie było publicznej, skoro władza dała do zrozumienia, że ten sposób powoływania nowych istot do życia jej się nie podoba?
Żaden choćby i najbardziej gorący temat nie wygra w serialach z listą chorób. Serialowe vademecum medyczne informuje całkiem fachowo rodaków o powszechnie znanych oraz rzadkich schorzeniach. Trudno przecenić filmowy wkład w przełamywanie społecznych barier i oporów wobec chorych na alzheimera, AIDS, dotkniętych kalectwem czy chorych psychicznie. Jeśli nawet widzowie nie do końca zaakceptowali te osoby, to przynajmniej mają świadomość, że należy się wstydzić takich postaw.