Wyjechaliśmy – Piotr, Agnisia i ja – 11 września 1988 r. Zapakowaliśmy po brzegi nasz sportowy samochód z małym bagażnikiem. Zostawiliśmy nie do końca wyremontowane mieszkanie ze wszystkimi rzeczami i ze świadomością, że w każdej chwili możemy wrócić.
Agnisia miała cztery latka, lubiła niezastąpione babcie i ciocie, dzieci od wspólnych zabaw, nasz ogródek, przytulne łóżeczko i poczucie bezpieczeństwa, które dzięki temu istniało.
Parę tygodni wcześniej zaczęliśmy ją przygotowywać do wyjazdu. Mówiliśmy, że wyjedziemy do „nowego domku”, który będzie lepszy i ładniejszy. Chyba nie bardzo wierzyła.
Po długiej, męczącej podróży dotarliśmy wreszcie do Kolonii. Na pierwszej stacji benzynowej odebrał nas wuj Fred. Jego żona Truda to rodzona siostra ojca Piotra. Fred – urodzony w 1934 r. w Berlinie Niemiec – mieszkał w czasie wojny w Gdańsku z bratem i matką, ojciec był na froncie. Do Niemiec wrócił pod koniec lat 50. z Trudą i dwójką ich pierwszych dzieci. Następnego dnia po naszym przyjeździe zaprosił małżeństwo Rowskich z Polski. U ich rodziców na Kaszubach spędził swoje nieszczęśliwe dzieciństwo. Został przydzielony po wojnie do obcej familii, jak większość osieroconych niemieckich dzieci – tzw. Wolfskinder.
Rowscy przyjechali do Niemiec przed kilku laty. Po ich wizycie i rozmowie miałam mieszane uczucia, myślałam nawet o powrocie. Piotr nie miał wątpliwości, Fred dodawał odwagi. Podjęliśmy decyzję i zostaliśmy w Kolonii.
Dlaczego Niemcy?
Poszukiwanie nowej egzystencji w nieznanym kraju to konfrontacja nadziei i wyobrażeń z realną rzeczywistością. To zderzenie z obcym systemem norm i zasad. To brak poczucia bezpieczeństwa i akceptacji społecznej, świadomość totalnej zależności i niemożności prowadzenia życia na równych z innymi prawach.